... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

ZaczBam liczy w gBowie pienidze. Potrzebne mi bd firanki, zasBonki, tapczan, stolik pod maszyn, krzesBo. W baga|niku miaBam cz[ swojego gospodarstwa: poBow serwisu, poBow sztuców, poBow rczników... poBow, poBow, poBow... - Jakie s paDstwa warunki finansowe? - Zastanawiali[my si nad tym - powiedziaBa mecenasowa. - Doszli[my do wniosku, |e bdzie dla pani krpujce, je|eli nie ustalimy jakiej[ sumy. Pomy[leli nawet o tym, byBam im wdziczna. - Wrócimy teraz do naszej herbaty, usidziemy i spokojnie omówimy wszystko. Weszli[my do ich salonu. Z przera|eniem przypomniaBam sobie o serniku, który Rita ukryBa pod dywanem. MusiaBam si do tego przyzna. Mecenasowa [miaBa si. - To drobiazg, sprztniemy wszystko tak, |eby pani Cesia nie zauwa|yBa. Pójd prdziutko po zmiotk, a ty, Alfredzie, bdz tak dobry i przynie[ jak[ torebk foliow. Wyrzucimy sernik ptakom. PoszBa do kuchni, wiele bym daBa za to, |eby usBysze, jak wykrtnie tBumaczy pani Cesi, czemu tak pilnie potrzebna jej zmiotka. StanBam przy oknie, z Rit na rku, ale nie byBo std wida domku ogrodnika. OdwróciBam si i zobaczyBam na stoliku telefon. Le|aBa przy nim du|a kartka, na której kto[ zapisaB wyraznie kilka cyfr. PoznaBam je, to byB numer telefonu Ró|y Firlej. Sprawdzili mnie, pomy[laBam. Có|, nie mogBam mie o to pretensji. ByBam tylko ciekawa, czy pani Ró|a powie mi o tym. SiedziaBam u nich dBugo, opowiedziaBam im troch o sobie, ale niedu|o, szcz[liwie nie zadawali pytaD. SBuchali nie patrzc na mnie, jedynie od czasu do czasu które[ z nich podnosiBo wzrok. Zgarniali okruchy sernika na talerzyku, wygBadzali By|eczk cukier w krysztaBowej miseczce, poklepywali Rit. - Mo|e pani by spokojna, zatrzymamy wszystko przy sobie - powiedziaBa nagle mecenasowa. 46 - Oczywi[cie - potwierdziB mecenas. - Zaraz po pani przyjezdzie zaBatwimy warsztat samochodowy, to nie jest robota dla kobiety, a ja w niczym nie pomog, jestem po zawale. - Wyobra|am sobie, |e chciaBaby pani jeszcze raz zobaczy domek - powiedziaBa mecenasowa. Widocznie uznaBa, |e do[ tej rozmowy, a ja domek rzeczywi[cie chciaBam zobaczy jeszcze raz. Poszli[my we trójk. Sprytna Rita udawaBa, |e nigdy nie kopie jamek w niczyich ogrodach, biegBa grzecznie midzy krzewami agrestu i porzeczek, jakby znaBa t [cie|k na pami. UsiadBa przed drzwiami domku i zaszczekaBa niecierpliwie. Mecenas signB do kieszeni marynarki i podaB mi klucze. Jeden du|y, drugi maBy, zwizane czerwonym sznurkiem. - Poszukam breloczka, mas tego mam w szufladzie, nie pomy[laBem jako[. - Dzikuj panu, mam breloczek, do którego jestem przywizana. Tak, miaBam breloczek, który odczepiBam od kluczy swojego mieszkania, kiedy wychodziBam z niego po raz ostatni. OtworzyBam drzwi. - Prosz! - powiedziaBam. Weszli[my znowu do domku. Stanli[my przy oknie, z którego wida byBo cz[ ogrodu. Mecenasowa objBa mnie