... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Zawróciłam i zamiast udać się do domu, jak to pierwotnie zamierzałam, pojechałam wprost do niego. Zastałam go w domu, w stanie najwyższego zdenerwowania. - Panie Zbyszku, Jezus Maria, co pan najlepszego narobił!... - Pani Joanno, czy pani może sobie coś podobnego wyobrazić!... Wykrzyknęliśmy to obydwoje równocześnie stojąc w drzwiach i potem przez długą chwilę ciężko nam było dojść do porozumienia, bo każde z nas uprzejmie nakłaniało to drugie, żeby mówiło pierwsze. Wreszcie Zbyszek uległ. - Czy pani sobie wyobraża? Oni mi dają do zrozumienia, że jestem podejrzany o zamordowanie Alicji! Byłem dzisiaj wzywany, w ogóle dzisiaj się dopiero dowiedziałem, Hala do mnie dzwoniła, co za szok! Co to w ogóle za potworna historia! Darować sobie nie mogę, że tam nie wszedłem! Ależ proszę, niech pani usiądzie, ja już głowę tracę. Czego się pani napije? Potworne, nie do wiary! - Nie wiem, niczego, jestem samochodem, gdzie pan nie wszedł?! - wrzasnęłam siadając. Zbyszek popędził do kuchni i po chwili wrócił z oszronionym syfonem i butelką whisky. - Słucham? Co pani mówiła? Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć najpierw, bo Zbyszek już nalewał. Przypomniałam sobie, że przepisy coś tam mówią o dwudziestu pięciu gramach. - Niech pan dowali tej wody, zawsze będzie więcej. Nie mogę repetować, bo jeżdżę. Gdzie pan nie wszedł?! - Do Alicji! Mówię pani, łbem tłuc o ścianę! Może bym jakoś zapobiegł! - Jak to pan nie wszedł, przecież pan tam był! Po diabła pan tam chodził! Zbyszek w okropnym wzburzeniu nie mógł trafić syfonem na talerzyk, nie patrząc gdzie go stawia i z uporem celując w krawędź. Zniecierpliwił się wreszcie i odstawił go na podłogę. - I pani też to samo? Im się nie dziwię, ale pani?! - Panie Zbyszku, ja tu specjalnie po to przyjechałam, żeby się od pana czegoś dowiedzieć. Był pan u niej w końcu czy nie? - I tak, i nie - powiedział Zbyszek z ciężkim westchnieniem i wreszcie usiadł. - Byłem, ale nie wszedłem do mieszkania. - Tylko co?! - To trudno wytłumaczyć, pani Joanno. Zna pani mój stosunek do Alicji, pozostała dla mnie zawsze bardzo bliską osobą. Ostatnio byłem w stanie depresji, poszedłem do niej wczoraj i nawet byłem już na schodach, miałem zamiar zadzwonić, ale usłyszałem, że z kimś rozmawia. Nie zadzwoniłem. Wyszedłem na ulicę. Spacerowałem, chodziłem po całym Mokotowie, nie wiem, jak długo. Potem znów wróciłem do niej, ciągnęło mnie, żeby chociaż z parę słów z nią zamienić, wahałem się... Pomyślałem, że co się będę narzucał. Późno się zrobiło, w rezultacie wróciłem do domu. Darować sobie tego nie mogę! - Rzeczywiście, już chyba nic gorszego nie mógł pan wykombinować - powiedziałam z dezaprobatą, myśląc równocześnie, że Zbyszek jest bezcennym świadkiem. - Może pan chociaż pamięta, o której godzinie to było? Ja też u niej byłam, wie pan o tym? - Nie, nic nie wiem. Była pani u niej? Kiedy? Może to z panią rozmawiała? - Właśnie nie wiem. O której pan był? - Chyba około wpół do dziesiątej, może trochę później. Takie mam wrażenie, że patrzyłem na zegarek, ale jak wychodziłem z domu, to już było dobrze po dziewiątej. Czekałem tam parę minut na schodach, zszedłem i wszedłem jeszcze raz, nie mogłem się zdecydować... - Rozpacz brała patrzeć na niego. Chyba przez cały dzień czynił sobie wyrzuty tak, jakby sam jeden był winien śmierci Alicji! Rzeczywiście widać było, że nie może sobie przebaczyć owej chwili wahania. - Panie Zbyszku, niech się pan skupi - zażądałam stanowczo. - Mnie tam już o tej porze nie było