... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Podchodzę, patrzę, ona wcale nie płacze. Jest pochylona, bo zapisuje coś w zeszyciku, leżącym na jej kolanach. Ale się wygłupiłam. Na szczęście nie widziała, że podchodzę. Już mam odejść, gdy ona podnosi głowę i spogląda na mnie. Robi mi się głupio, nie wiem, co powiedzieć. - Ale masz minę - mówi ona i uśmiecha się. I nie śmieje się ze mnie, tylko się do mnie uśmiecha. Ach, jak cudnie się uśmiecha. I w tym momencie, nie wiadomo dlaczego, odczuwam wielką radość i już wcale nie jest mi głupio. - Siadaj - mówi ona i pokazuje ręką miejsce obok siebie. Siadam, uciekam spojrzeniem na fontannę, w której, na moich oczach, gaśnie nagle słońce. Przełamuję się i spoglądam na Kasię. Ona jeszcze się uśmiecha i nagle cała ta radość, która jest we mnie, wybucha jak balon, gdy go ktoś nakłuje szpilką. Zaczynam się śmiać, całkiem bez powodu. Śmiejemy się teraz obie. Głośno, coraz głośniej. Śmiejemy się i śmiejemy, przestajemy, i znów się śmiejemy. Śmiejemy się, i już nie możemy przestać się śmiać. No, już się nie śmiejemy, tylko oddychamy głośno, zmęczone tym śmiechem. - A tak właściwie, to z czego się śmiałaś? pyta Kasia. - Nie mam pojęcia - mówię - zapomniałam. I znów obie w śmiech. Trzymając się za brzuchy, skręcamy się i nie możemy złapać tchu. Nagle bum!... Coś mnie w głowę walnęło. Patrzę do góry, z nieba lecą twarde kulki. - Uciekamy! - krzyczy Kasia, łapie mnie za rękę i w nogi. Wbiegamy do bramy. W rynku popłoch, wszyscy uciekają, chowają się po bramach. Cały chodnik zasłany podrygującymi, chrzęszczącymi, lodowymi kulkami. Schylam się i jedną z nich podnoszę. Kładę ją na dłoni. Z bliska wygląda jak jajeczko małego ptaszka. Razem z Kasią patrzymy, jak się topi powoli. Już tylko trochę wody z niej zostało. Wycieram rękę o sukienkę. Już się cały grad wypadał. W rynku znów chodzą ludzie. Wszędzie biało od lodowych kulek, które robią się coraz mniejsze i mniejsze. Kasia ciągnie mnie gdzieś, wchodzimy w jakieś drzwi. To szatnia. - Daj teczkę - mówi Kasia. Podaję jej moją teczkę, a ona ją razem ze swoją torbą podaje pani za ladą. Patrzę, to kawiarnia, jesteśmy w kawiarni. Nigdy nie byłam w kawiarni. - Coś ty - mówię przestraszona, ale już jesteśmy w środku. - Weź numerek - mówi Kasia i mnie zostawia. Siada przy stoliku pod oknem. Wracam. Pani daje mi trójkącik z blachy, na nim cyfra: 42. Idę do stolika, gdzie Kasia. Wszędzie siedzą ludzie, sami dorośli. Siadam. Za szybą okna, za firanką, widać rynek. Ktoś nagle mówi: - Słucham? Przy naszym stoliku stoi pani w malutkim, białym fartuszku i spogląda to na Kasię, to na mnie. A Kasia mówi tak: - Dwie duże porcje lodów z bakaliami, sok pomarańczowy i dwie szklanki. - Sok tylko zagraniczny, w puszce - mówi pani. - Innego nie pijam - odpowiada Kasia. Pani odchodzi. - Ale ja mam tylko dwadzieścia złotych - mówię szybko, żeby Kasia zdążyła odwołać to, co dla mnie zamówiła. - Ja cię zaprosiłam, więc się nie martw - mówi na to Kasia i odczesuje palcami do tyłu swoje włosy. Są śliczne. Trochę złote, a trochę różowe. I tak ich dużo, że można by nimi obdzielić ze cztery dziewczynki, a może nawet pięć. Kasia obejmuje kolano splecionymi dłońmi i garbiąc się lekko, spogląda na mnie. - Wiesz - mówi - robisz tak śmieszne i słodkie minki, że chyba będę cię nazywała Minką. Chcesz, Minko? - No. - A ja mam na imię Katarzyna. - Wiem - mówię. - Katarzyna Bogdańska. - Skąd wiesz? - Bo jak cię wyczytywali na sprawdzaniu obecności... to się domyśliłam, że to ty, bo nikogo innego nie brakowało. Kasia uśmiecha się i już ma coś powiedzieć, ale w tym samym momencie przychodzi pani, stawia na stoliku soki i lody i odchodzi. - Smacznego - mówi Kasia i zabiera się do swojej porcji lodów. To ja też zabieram się do swojej. Jaka śmieszna, malutka łyżeczka. Lody są bardzo dobre. Najpierw znajduję w bitej śmietanie rodzynki. Potem wisienkę. Potem wyławiam kawalątek czekolady i na końcu taki żółty krążek z dziurką. Pyszny, nie wiem, co to jest. Już zjadłam. Nic w pucharku nie zostało. I dopiero teraz sobie przypominam, że jestem w kawiarni. Podnoszę oczy. Kasia grzebie w swoich lodach, nawet połowy jeszcze nie zjadła. Rozglądam się. To nic strasznego siedzieć w kawiarni. Wszyscy ze sobą rozmawiają, nikt na mnie nie zwraca uwagi