... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Lecz jest drzewo — z wielu jedno Jedno pole, na które patrzyłem: I to i tamto mi mówi o czymś co przeminęło. To coś czego Wordsworth już nie zobaczy to właśnie „wizyjny blask". Połysk, pamiętam dobrze, i to wewnętrzne znaczenie unosiły się wokół samotnego dębu, który można było zobaczyć z pociągu, między Reading a Oxfordem, rosnącego na szczycie niewielkiego wzniesienia wśród szerokiej rozległości zaoranego pola, o sylwecie rysującej się na tle bladego, północnego nieba. Efekt wyobcowania połączony z bliskością możemy badać w całej jego magicznej dziwności poprzez nadzwyczajny obraz pewnego siedemnastowiecznego malarza japońskiego, który był także słynnym szermierzem i uczniem Zeń. Przedstawia on dzierzbę siedzącą na samym koniuszku nagiej gałązki, „czekającą bez celu ale w stanie najwyższego napięcia". Poniżej, powyżej i wokół nie ma niczego. Ptak wyłania się z pustki, z odwiecznej bezimienności i bezkształtności, która jest substancją złożonego, konkretnego i przemijalnego wszechświata. Ta dzierzba na nagiej gałęzi jest pierwszym kuzynem zimowego drozda Hardy'ego. Lecz podczas gdy drozd z epoki wiktoriańskiej usiłuje nam udzielić pewnego rodzaju lekcji to daleko-wschodnia dzierzba po prostu zadowala się istnieniem, byciem intensywnym i absolutnym. Appendiks VI Wielu schizofreników spędza większość swego czasu nie na ziemi, ani w niebie, ani nawet w piekle, lecz w szarym, cienistym świecie zjaw i nierzeczywistości. To co jest prawdą o tych psychotykach jest prawdą, choć w mniejszej mierze o pewnych neurotykach dotkniętych przez łagodniejsze postacie choroby umysłowej. Ostatnio odkryto możliwość wywoływania tego stanu widmowej egzystencji przez dozowanie małych ilości jednej z pochodnych adrenaliny. Dla żywych, drzwi nieba, piekła czy otchłani otwierane są nie przy pomocy „pary masywnych, metalowych kluczy", ale przez obecność jakiejś cząsteczki składnika chemicznego we krwi lub nieobecność innego. Świat cieni zamieszkały przez pewnych schizofreników lub neurotyków przypomina ściśle świat umarłych taki jaki opisywano w niektórych spośród dawnych tradycji religijnych. Jak duchy w Szeolu czy w homeryckim Hadesie, te umysłowo zachwiane osoby utraciły związek z materią, językiem i bliźnimi. Nie mają w życiu żadnego oparcia i skazani są na bezowocność, samotność i milczenie przerywane tylko poprzez pisk i mamrotanie zjaw. Historia idei eschatologicznych odznacza się prawdziwym postępem — postępem dającym się opisać w terminach teologicznych jako przejście od Hadesu do Nieba, w terminach chemicznych jako zastępowanie meskaliny i kwasu lizergowego przez adrenolutyny, zaś w terminach psychologicznych jako przejście od katatonii i poczucia nierealności do przeżycia wzniosłej rzeczywistości w wizji i, ostatecznie, w doświadczeniu mistycznym. Appendiks VII Gericault był wizjonerem negatywnym, bo choć jego sztuka była prawie obsesyjnie zgodna z naturą, to zgodna z naturą już przekształconą magicznie w sposobie jakim ją postrzegał i przedstawiał, na gorsze. "Zaczynam malować kobiety", powiedział niegdyś, "ale na końcu jest to zawsze lew". W samej rzeczy znacznie częściej kończyło się czymś o wiele mniej sympatycznym niż lew — zwłokami, na przykład, albo demonem. Jego majstersztyk, kolosalna Tratwa Meduzy została namalowana nie z życia lecz z rozkładu i upadku — z trupich kawałków dostarczanych przez studentów medycyny, z wycieńczonych torsów i pożółkłej twarzy przyjaciela cierpiącego na chorobę wątroby. Nawet fale po których płynie tratwa oraz okalające ją niebo mają barwę zwłok. Jest to takie jakby cały świat stał się prosektorium. Dalej mamy jego obrazy demoniczne. Derby, to oczywiste, są wyścigiem w piekle na tle płomieni rozświetlających ciemność. Koń spłoszony przez błyskawicę w National Gallery jest objawieniem, w jednej znieruchomiałej chwili, dziwności, straszliwości a nawet piekielnej odmienności jaka kryje się w rzeczach znanych. W Met-ropolitan Museum znajduje się portret dziecka. Ale jakiego dziecka! W swym niesamowicie błyszczącym żakiecie kochane maleństwo jest tym co Baudelaire zwykł nazywać "dobrze zapowiadającym się Szatanem", un Satan en herbe. Studium nagiego mężczyzny, także z Met-ropolitan, nie jest niczym innym niż tym samym pączkującym Szatanem w wieku dojrzałym. Z opowieści jakie o nim zostawili przyjaciele jasno wynika, że Gericault zwyczajowo widział otaczający go świat jako wynikły z wizyjnej apokalipsy. Stający dęba koń w jego wczesnym Officier de Chasseurs jest pokazany pewnego poranka, na drodze do Saint-Cloud, w mglistej glorii letniego świtu, wznoszącego się i nurkującego pomiędzy dyszlami omnibusu. Postacie z Tratwy Meduzy są namalowane do najdrobniejszych detali, na dziewiczym płótnie. Nie widać żadnego wyraźnego rysunku całej kompozycji żadnego stopniowego wznoszenia się ku nadrzędnej harmonii tonów i odcieni. Każda poszczególna rewelacja — ciała w rozkładzie, chorego człowieka w skrajnej ohydzie żółtaczki —jest przedstawiona tak jak została zobaczona i artystycznie urzeczywistniona. Dzięki cudowi geniuszu każda kolejna apokalipsa zostaje proroczo dodana i dopasowana do harmonijnej kompozycji, która istniała tylko, gdy przeniesione zostały na płótno pierwsze, zatrważające wizje, w wyobraźni artysty. Appendiks VIII W Sartor Resurtus (Mr Carlyle, mój Pacjent) Carłyle zostawił coś co jego psychosomatyczny biograf, dr James Halliday nazwał „zdumiewającym opisem psychotycznego stanu umysłowego, głównie depresyjnego lecz i częściowo schizofrenicznego". „Mężczyźni i kobiety wokół mnie", pisze Carlyle. „nawet roz-mawiajcy ze mną, byli tylko Kukłami; praktycznie zapomniałem, że są żywi, że nie są jedynie automatami. Przyjaźń była tylko nieprzekonywującą tradycją. Poruszałem się samotnie po ich zatłoczonych ulicach, w ich tłumie i (z tą różnicą, że to moje własne serce, a nie cudze, pożerałem) byłem równie bestialski jak tygrys w dżungli... Dla mnie świat w całości został pozbawiony Życia, Celu, Woli a nawet Wrogości; był to jeden wielki, martwy i nieogarnięty silnik parowy, toczący się naprzód ze swą śmiertelną obojętnością aby mnie zemleć na drobne kawałki..