... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Najpierw odwiozę ciebie. Postanowiła, że tym razem dorówna mu szlachetnością. - Nie trzeba - oświadczyła. - Anthony mnie odprowadzi. A Billie lada chwila zamieni się w sopel lodu. - Jak chcesz - westchnął Luke. Nie za szybko się zgodził? - przemknęło przez głowę Elspeth. Billie cmoknęła ją w policzek. - Nie wiem, jak ci dziękować - powiedziała, po czym wsiadła do samochodu i zamknęła drzwi, nie patrząc na An- thony'ego. Luke pomachał im ręką i odjechał. Anthony i Elspeth przez chwilę spoglądali za znikającym w mroku autem. - Niech to szlag! - mruknęła ze złością Elspeth. 06:30 Na kadłubie białej rakiety wymalowane były ogromne czarne litery UE. Był to prymitywny rodzaj szyfru: H U N T S V I L E X 1 2 3 4 5 6 7 8 9 0 Wynikało z niego, że UE to pocisk numer dwadzieścia dziewięć. Szyfr stosowany był wyłącznie po to, żeby nikt nie wiedział, ile rakiet zostało wyprodukowanych. Dzień wpełzał ukradkiem do zimnego miasta. Ludzie wychodzili z domów, mrużąc oczy i zaciskając usta w podmuchach lodowatego wiatru. Szybko przemykali przez zmarznięte ulice i znikali w ciepłych, oświetlonych przystaniach biur, sklepów, hoteli i restauracji. Luke nie miał dokąd pójść. W jego oczach każde miejsce wyglądało tak samo. Może za następnym rogiem rozpoznam 36 coś znajomego? - myślał. A może coś mi się przypomni? Zaułek, gdzie spędziłem młode lata, albo budynek, w którym pracowałem? Szedł więc, lecz ciągle doznawał rozczarowań. Gdy nieco bardziej pojaśniało, zaczął się przyglądać spotykanym ludziom. Każdy z nich mógł być jego ojcem, siostrą, a nawet synem. Miał nadzieję, że ktoś wreszcie obrzuci go zdumionym spojrzeniem, przystanie, weźmie w ramiona i zawoła: "Luke, chłopie, co się z tobą działo? Chodź ze mną, pomogę ci!". Ale z drugiej strony... Rodzina mogła go unikać. A jeśli wyrządził jakąś krzywdę krewnym lub znajomym? A może żyli w innym mieście? Po pewnym czasie zrozumiał, że nie powinien liczyć na przychylność losu. Nikt nie poda mu pomocnej dłoni i sam też nie znajdzie znajomego domu. Łażenie z głową w chmurach do niczego go nie doprowadzi. Ale przecież musiał być jakiś sposób ustalenia tożsamości! Być może figurował na liście zaginionych. Wiedział, że muszą istnieć takie listy, z dokładnym rysopisem każdego delikwenta. Gdzie są przechowywane? Na pewno na policji. Przypomniał sobie, że przed chwilą mijał posterunek. Zawrócił gwałtownie i wpadł na młodzieńca w ołiwkowozielonym nieprzemakalnym płaszczu i takiej samej czapce. Miał wrażenie, że już się gdzieś widzieli. Młodzieniec spojrzał na niego i przez kilka sekund wydawało się, że go rozpoznaje. Ale po chwili z zakłopotaniem odwrócił wzrok i odszedł. Luke westchnął z goryczą i próbował wrócić po własnych śladach. Było to trudne, bo w tę stronę szedł właściwie bez wytyczonego celu. Sądził jednak, że na pewno wkrótce trafi na policję. Idąc, usiłował wydedukować coś więcej o sobie. Dostrzegł wysokiego człowieka w szarym kapeluszu, z wyraźną lubością Przypalającego papierosa. Nie wywarło to na nim żadnego wrażenia, doszedł więc do wniosku, że nie palił. Dobrze rozróżniał stare i nowe samochody. Podobały mu się sportowe, o opływowych kształtach. Lubił auta i bez wątpienia był dobrym 37 kierowcą. Mało tego, znał nawet większość marek. Tego więc nie zapomniał, tak jak angielskiego. W szybie wystawowej widział odbicie włóczęgi w nieokreślonym wieku. Kiedy jednak spoglądał na przechodniów, bez trudu mógł ich sklasyfikować wiekowo. Ten ma dwadzieścia lat, ten trzydzieści, czterdzieści, a ten jeszcze więcej... W jakiś przedziwny sposób jednych oceniał jako młodszych, a innych jako starszych od siebie. Dwudziestolatków uważał za młodszych. Czterdziestolatków za starszych. Tak więc sam był prawdopodobnie gdzieś pośrodku. Te drobne zwycięstwa nad amnezją napawały go poczuciem triumfu. Tymczasem jednak zupełnie się zgubił. Ze wstrętem zauważył, że trafił do dzielnicy tanich bud i sklepików. Stragany z ciuchami stały na ulicy obok punktów sprzedaży używanych mebli. Trochę dalej lombard, mała jadłodajnia i sklep spożywczy. Lukę zatrzymał się nagle i popatrzył za siebie, zastanawiając się, którędy zawrócić. Dwadzieścia metrów z tyłu znów zobaczył młodzieńca w zielonym płaszczu i czapce, stojącego przed witryną sklepu z telewizorami. Śledzi mnie? - przemknęło mu przez myśl. „Ogon" zazwyczaj chodził sam, rzadko miał ze sobą teczkę lub torbę z zakupami i najczęściej udawał spacerowicza, krążącego po mieście bez celu. Zielony dobrze pasował do tego opisu. Łatwo to było sprawdzić. Luke doszedł do najbliższej przecznicy, przeszedł na drugą stronę i zawrócił. Na drugim końcu znów się zatrzymał i powoli popatrzył na boki. Zielony płaszcz był dwadzieścia metrów za nim. Luke ponownie przeszedł przez ulicę. Żeby nie wzbudzać podejrzenia, przyglądał się każdym drzwiom, jakby szukał jakiegoś adresu. W ten sposób dotarł aż do punktu wyjścia. Płaszcz cały czas szedł za nim. Luke wprawdzie nie miał pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, lecz w jego sercu błysnęła iskierka nadziei. Młodzieniec musiał coś o nim wiedzieć. Może nawet znał jego nazwisko? 38 Uznał, że przyda się jeszcze jedna próba. Tym razem zamierzał wsiąść do autobusu i zmusić tamtego, żeby zrobił to samo. Mimo całego podniecenia, które go ogarnęło, odezwał się głos rozsądku: „Skąd wiesz, jak sprawdzić, czy jesteś śledzony?". Działał zupełnie instynktownie. Gdzie przeszedł takie wyszkolenie, zanim stał się włóczęgą? Na to będzie czas później, pomyślał. W tej chwili potrzebował pieniędzy na autobus. W kieszeniach nie miał ani centa; wszystko wydał na flaszkę. Ale z tym nie było najmniejszych kłopotów. Forsę mógł znaleźć wszędzie: w kieszeni najbliższego przechodnia, w sklepie i w taksówce, w jakimś domu... Teraz patrzył na świat całkiem innym wzrokiem. Tutaj stał kiosk do obrabowania, tam szła torebka i kilka wypchanych portfeli... Zajrzał do małej knajpki. Jakiś facet stał za kontuarem, a kelnerka uwijała się między stolikami. Takie samo dobre miejsce jak każde inne. Wszedł do środka. Zerknął na stoliki w poszukiwaniu zapomnianych napiwków. Nic z tego. W radiu rozległ się głos spikera. Nadawano wiadomości. „Eksperci od lotów w kosmos uważają, że Ameryka stoi przed ostatnią szansą, aby dogonić Rosjan w wyścigu o przejęcie kontroli nad przestrzenią międzyplanetarną...". Człowiek za kontuarem właśnie parzył kawę. Z błyszczącej maszyny buchnął obłok pary. Luke wciągnął w nozdrza smakowity zapach. Co mówi włóczęga po wejściu do knajpy? - Ma pan może jakieś stare bułki? - zapytał barmana. - Wynoś się - powiedział mężczyzna. - I więcej nie wracaj. Luke miał ochotę przeskoczyć przez kontuar i wyrwać szufladę kasy, ale byłby to chyba zbyt desperacki czyn, żeby zdobyć parę miedziaków na autobus. Nagle jego wzrok padł na niewielką puszkę ze szczeliną na wieczku