... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Z drugiej strony, władze, nie znając tego człowieka osobiście, nie mogły zrozumieć, dlaczego Stiller tak uparcie usiłował negować swoją oczywistą tożsamość. Siłą rzeczy trzeba było wszystkie możliwe związki z nie wyjaśnionymi dotychczas przestępstwami przynajmniej zbadać, odpowiedzialne władze miały wręcz obowiązek to uczynić. Wśród tych nie wyjaśnionych przestępstw, które należało wziąć pod uwagę, były dwa morderstwa dokonane w Zurychu: Stiller nic o nich nie wiedział. We wszystkich wypadkach rezultat był absolutnie negatywny i uwolnienie Stillera nastąpiło jeszcze w tym samym miesiącu. Zamieszkał początkowo w małym pensjonacie nad Jeziorem Genewskim: towarzyszyła mu żona, która zdecydowała się powrócić do niego. Zapewne oboje nie potrafili sobie wyobrazić, jak im się to współżycie ułoży. Ja również czekałem na to z napięciem. W naszym małym, prymitywnym letnim domku, który daje się jednak ogrzać, Stiller nie chciał zamieszkać, „bo to diablo blisko Zurychu”. Na szczęście miasto rodzinne udzieliło mu zapomogi w wysokości dwóch tysięcy franków dla dodania otuchy, mimo gwałtownych sprzeciwów w łonie komisji; w owych czasach małżeństwo mogło się za tę sumę utrzymać przez dwa, a nawet trzy miesiące. Z tego i z nadziei na dalszy cud żyli więc oboje nad Jeziorem Genewskim. Nie mogliśmy jednak wyobrazić sobie Stillera w owym Territet. O ile pamiętaliśmy, składało się ono z samych hoteli, placów tenisowych, kolejek linowych oraz domków z wieżyczkami i karzełkami ogrodowymi, ale miłe wzajemne stosunki mogły mu umilić ten pobyt. Ich głuche milczenie również i w okresie świąt Bożego Narodzenia zaczęło nas niepokoić. Wreszcie w pierwszym liście, rozpoczynającym się od słów: „Drogi przyjacielu i prokuratorze”, Stiller prosił o pożyczenie imbryka elektrycznego; była zima i poza ciepłym śniadaniem przewidzianym w umowie jadali w swoim pokoju hotelowym tylko suchy prowiant. W owym krótkim liście Stiller dziękował „za wszystko” z alarmującą uniżonością. Lękaliśmy się wówczas o tych dwoje; miły może, ale bądź co bądź bezosobowy pokój hotelowy w martwej miejscowości kuracyjnej wydawał się nam jak najbardziej niefortunną scenerią dla powtórnego połączenia się tej pary. Wreszcie z początkiem lutego pojechaliśmy z żoną na weekend do Territet i zastaliśmy tych dwoje pięknie opalonych w naprawdę miłym, wąskim, ale za to zaopatrzonym w balkonik pokoju hotelowym; spiętrzone walizy czyniły pokój jeszcze węższym. Tym rozleglejsza wydawała się przez okno panorama Jeziora Genewskiego. Stiller był wesoły, nieco za wesoły, wziął swoją żonę pod ramię i zaprezentował: - Szwajcarska para emigrantów wewnętrznych. - Unikaliśmy jakichkolwiek pytań na temat ich przyszłości. W jadalni na dole wyszliśmy wszyscy poza ramy dosyć uciążliwej konwersacji: sala była prawie pusta, nastrój niemal familijny, a jednak Stiller i jego żona siedzieli zmieszani, jak gdyby nigdy jeszcze nie jedli na białym obrusie. Oprócz nas było w jadalni niewiele osób: jakiś sędziwy Anglik, częściowo sparaliżowany, wskutek czego pielęgniarka musiała mu krajać mięso, jakiś markiz francuski jedzący zupę z książką przed sobą, sami cudzoziemcy, i to samotni, z wyjątkiem niemieckiej pary zakochanych, których obrączki, jak od razu zauważyłem, nie były z tego samego złota - dwojga szczęśliwych ludzi, pełnych uderzającej nieśmiałości. Francuszczyzna młodego kelnera z niemieckiej Szwajcarii wywoływała rumieńce na ich policzkach. W każdym razie nie widzieliśmy powodu, dla którego Stiller i jego żona mieliby być tak zażenowani. Niestety, lało przez cały weekend. Spacer nie wchodził w rachubę, a Stillera i jego żonę onieśmielał zupełnie pusty hall. Wobec tego prawie przez cały czas siedzieliśmy między walizkami w ciasnym pokoju hotelowym. Nie przypominam sobie żadnych szczegółów naszej rozmowy; pozostał mi w pamięci tylko obraz ich dwojga. Żona Stillera, elegancka nawet w znoszonych sukniach, prawie przez cały czas chodziła tam i z powrotem, nie mówiła prawie nic, słuchała i bez przerwy paliła. Wyglądali w naszych oczach jak Rosjanie w Paryżu albo, takie było zdanie mojej żony, jak niemieccy Żydzi w Nowym Jorku; nic do nich nie pasowało. Pani Julika i moja żona widziały się po raz pierwszy i poza wymianą uprzejmości prawie ze sobą nie rozmawiały. Stiller próbował niejednokrotnie ratować sytuację humorem