... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Ale nie był. Bo ten młody oficer, liczący sobie niespełna dwadzieścia cztery lata, a wyglądający na dziewiętnaście, obdarzony był wielkim, niezachwianym spokojem człowieka, który wie, czego chce, i który zna swoje możliwości. Kiedypo maturze stawiłsię na egzaminwstępnydo WyższejSzkołyOficerskiej MO, ten i ów z członków komisji ledwo powstrzymał ironiczny uśmieszek: „Taki wątły chłopaczek, tutaj? Z czym do gości!” Ale „wątły chłopaczek” był wątły jedynie z pozoru. Okazało się, że uprawiał prawie wszystkie sportyibyłmistrzem juniorów wlekkoatletyce. Zapytany,dlaczego wyrzeka się pięknej,obfitującejwzagraniczne wojaże karierysportowej,odparł po prostu: „Bo chcę być wywiadowcą. Zawsze chciałem. Od dziecka. Żaden innyzawód mnie nieinteresuje!” I– jeżeli pod koniec egzaminów któryś zczłonków komisji jeszczesięuśmiechał, był to, powiadam ci, uśmiech wyrażający sympatię i uznanie dla tego świetnie przygotowanego kandydata o wybitnej inteligencji. Na studiach wyróżniał się tak bardzo, że wzbudziło to zawiść wielu jego mniej zdolnychkolegów, którzyoczywiście wyładowywalitęzawiść oraz dręczące ich poczucie niższości, w bezustannych uderzeniach poniżej pasa, czyli obniżali autorytet Janusza stałym podkpiwaniem sobie z nazbyt młodzieńczego wyglądu, a szczególnie zawzięli się na jego pozbawioną zarostu twarz. Bardzo szybko obdarzyli go przezwiskiem„Dzieciak” i to przezwisko poszło zanim w świat poza granice uczelni,kiedy to po jej (chlubnym) ukończeniu otrzymał skierowanie nie byle gdzie, a od razudo Komendy Stołecznej MO. Postarali się o to koledzy mniej zdolni, a zawistni – i głównie dlatego pierwszyrok pracy,wymarzonej przecież, nie był zbytprzyjemnydla młodego porucznika. Po prostu, mimo olśniewającego dyplomu i znakomitej opinii ze studiów, jego nowi towarzysze, ai niektórzyzwierzchnicynietraktowali gopoważnie: no, teoretykto on dobry, ale gdzie takiemu dzieciakowi dać poważną sprawę! Obarczony został nudną papierkową robotą i ani razu nie miał okazji wykazania się swymi rzeczywistymi możliwościami. Ale „Dzieciak” wierzył w swą gwiazdę i w swój nos. Pogodny, nigdy się nie skarżący, rzetelnie wywiązującysię zeswych nawetnajbardziejniewdzięcznych obowiązków, powoli, powolutku zdobywał sobie sympatię kolegów iuznanie zwierzchników. A żemu nie dawano okazji do zabłyśnięcia? Janusz Stokłos miał na ten temat swoją teorię: na okazję nie trzeba czekać, trzeba jejwyjść naprzeciw!Dlategoczęsto wyrastał, gdziego nieposieli; w wolnych godzinach pojawiał się, niby przypadkiem, w dzielnicowych komendach MO, nawiązał przyjacielskie stosunki z wieloma dzielnicowymi, pełniącymi niewdzięczną służbę uliczną milicjantami, atakżedotrzymywałtowarzystwadyżurującymmilicjantom. Jak właśnie tego dnia;.. gdyZeus zdecydował się zgłosić porwanie (mocno w tę wersjęwierzył) Leszka. 17. Och, ten Ćwikła! Ta wymarzona okazja ominęłabymłodegowywiadowcę, gdybynie to,żeĆwikła(biedny, okropnie przestraszony Ćwikła) nie wyjechał natychmiast z Warszawy, tak jak mu to polecono i gdyby nie to, że Antoś Kij przepadał za pyzami. – Wszystko było właściwie, panie poruczniku, palcem pisane na wodzie –opowiadał Zeus. – Po prostu, kiedy zastanowiłem się nad tą całą historią, stwierdziłem, że coś tu nie gra. Podczas rozmowy telefonicznej z ojcem Leszka tak mnie coś tknęło. Ale to było tylko wrażenie, rozumie pan. Nie mieliśmy żadnych dowodów. To, co nam powiedział ten facet nad Jeziorem Czerniakowskim, miało cechy prawdopodobieństwa. No i fakt, że Lu powiedział: „Ucieknę tak czysiak”. Tak powiedział, ito byznaczyło, żezpowodów dla nas niepojętych, bo to jest bardzo spokojnychłopiec, nosił się zzamiarem ucieczki! Ale mówię panu, całyczas myślałem, żecoś tu nie gra