... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Nic tam jednak nie zauważył, jeżeli nie liczyć szarzejących nieco jaśniejszych od czerni wody i powietrza, grzyw niesionych na wierzchołkach fal i piany rozbijanej o kadłub „Stelli” wody. Powoli mijały dłużące się minuty nocnej wachty na sterze. Po godzinie Marka zmienił kolega, a Dzika Mrówka na ten czas schował się w kabinie, żeby się chociaż trochę rozgrzać i odpocząć. Kapitan natomiast tkwił na pokładzie bez przerwy. Gdy znowu przyszła Markowa godzina na sterze, wiatr jakby istotnie nieco zmalał. Albo jeżeli nie zmalał, to przynajmniej już się nie wzmagał. Być może było to złudzenie, być może również, że chłopak po prostu przyzwyczaił się do sztormu. - Zejdę na moment do kabiny - powiedział w pewnej chwili Kapitan Filip. - Tu na pokładzie nie mogę w żaden sposób zapalić fajki - dorzucił w formie wyjaśnienia. - Aye, aye, sir - powiedział Dzika Mrówka. Został teraz sam na pokładzie. Podniósł głowę do góry i spojrzał dookoła. Noc była jeszcze ciemna i - jak na razie - nic nie zapowiadało poranka, który powinien przecież już niebawem nadejść. Nagle - gdy Marek miał twarz zwróconą dokładnie w kierunku, skąd wiał wiatr - czerń nory rozdarł czerwony, ostry blask. Wysoko nad wodą zabłysnął na krótką chwilę, mignął parę razy, by po momencie zostać pochłonięty przez jeszcze bardziej dokładną czerń. Dzika Mrówka dopiero teraz ocknął się z zaskoczenia. - Panie kapitanie - wrzasnął - kapitanie!!! - Co się stało? - głowa Kapitana Filipa wychynęła z zejściówki. Zapachniało dobrym, aromatycznym dymem z palącej się fajki. - Rakieta! - wołał przejęty chłopak - czerwona RAKIETA!!! - Gdzie? - Kapitan jednym susem wyskoczył na chwiejny pokład. - Tam! Tam! - Dzika Mrówka niezwykle podniecony wskazywał ręką kierunek, gdzie przed chwilą błysnęło czerwienią. - Po pierwsze żeglarz nie powinien mówić „tam, tam”, tylko podać kierunek, a po drugie, czyś widział rakietę na pewno? - powiedział bardzo spokojnie Kapitan, patrząc nieco podejrzliwie na Dziką Mrówkę. - Na pewno widziałem! - zaperzył się Marek. - Jeżeli to rakieta wołająca o ratunek, to chyba strzelą jeszcze raz. Zresztą byłoby dziwne, żeby wystrzelili tylko jedną. I to akurat w tym momencie, gdy ja chciałem zapalić fajkę - zżymał się Kapitan, któremu na domiar złego zgasła zapalona z takim trudem fajka i, zniecierpliwiony, ssał ją tylko. Wywołał jednak z kabiny drugiego wachtowego i teraz we trójkę wpatrywali się w ciemność otaczającej nocy, która po wschodniej stronie zaczęła powolutku ustępować szarości nowego dnia. - Mówisz, że w tamtym kierunku? - zapytał po chwili zamyślony Kapitan Filip. - W tamtym - przytaknął z mocą Dzika Mrówka. - Akurat najmniej dla nas odpowiedni kierunek - zasępił się Kapitan - prosto na wiatr. Trzeba halsować... - mruczał pod nosem, wciąż patrząc podejrzliwie na skulonego przy sterze chłopca. Pod wpływem kapitańskiego wzroku Dzikiej Mrowie zaczęły rodzić się w głowie rozmaite myśli. „A jeżeli naprawdę mi się tylko przywidziało i nie było żadnej czerwonej rakiety? Jeżeli na moment, na króciutki moment zasnąłem i miałem kolorowy sen, taki sam jak wtedy w szpitalu, kiedy mnie uśpili?” Tu przypomniał sobie wyraźny obraz piaszczystej plaży i zielonych palm kołysanych wiatrem. Wtedy obraz TEŻ był bardzo wyraźny i zupełnie PRAWDZIWY. JAK TERAZ !!! Kapitan Filip wszedł na moment do nawigacyjnej i spojrzał na rozłożoną mapę, na której oznaczono ostatnią pozycję, jeszcze sprzed nadejścia sztormu. Podrapał się w głowę, possał fajkę. - A jeżeli chłopak NAPRAWDĘ widział czerwoną rakietę? - powiedział sam do siebie. - Jeżeli NAPRAWDĘ ktoś wzywa pomocy? Zdecydował się. Zbudził pozostałych członków załogi. - Alarm dla wszystkich! Ubrać sztormanki i być w pogotowiu. Zmieniamy kurs! - oznajmił załodze. - Co się stało, Filipie? - zapytał Pierwszy Oficer, który - o dziwo! - potrafił zasnąć na tej chwiejbie. - Marek widział czerwoną rakietę. Może ktoś potrzebuje pomocy. Idziemy na ratunek! IDZIEMY NA RATUNEK!!! - zahuczało w głowie Dzikiej Mrówki, wciąż stojącego na sterze. O rany! - pomyślał o czerwonej rakiecie - żeby to była prawda. NAJPRAWDZIWSZA PRAWDA. Bo inaczej... - Dzika Mrówka zdawał sobie sprawę, że zmiana kursu w czasie takiej pogody nie jest dla ich jachtu bezpieczna, że Kapitan zanim podjął taką decyzję, musiał się dobrze zastanowić; w końcu narażał jacht, całą załogę i siebie na niebezpieczeństwo. I to wszystko przez niego, przez Dziką Mrówkę, najmłodszego członka załogi „Stella Polaris”. - Przygotować się do zwrotu - rozkazał Kapitan i sam stanął na sterze. - Zwrot! Załopotały gwałtownie żagle. Drzewce bomu przeleciało na przeciwną burtę. Żeglarze szybko wybierali szoty, ściągali niesforne żagle. Jacht pochylił się głęboko na przeciwną niż dotychczas burtę i zaczął mocniej tłuc kadłubem o nadbiegające teraz z innego kierunku fale. - Przygotować tratwę pneumatyczną, linki, koła ratunkowe - rozkazywał Kapitan chłopcom wolnym na razie od wachty. - Marek i Staszek! Wypatrujcie oczy, czy czegoś nie zobaczycie. I to nie tylko tam, gdzie rzekomo widać było rakietę - Słowo „rzekomo” Kapitan powiedział ze specjalnym naciskiem, przynajmniej tak wydawało się Dzikiej Mrówce. - Musicie teraz mieć oczy naokoło głowy. - Aye, aye, sir - zawołał Marek i natychmiast wytrzeszczył oczy w ciemność, która coraz wyraźniej ustępowała szarości. Płynęli czas jakiś w milczeniu, przerywanymi tylko głośnymi uderzeniami kadłuba o fale, które w dalszym ciągu wściekle atakowały sztormujący jacht. - Przygotować się do zwrotu! - Zwrot! Znowu tupot nóg na zalewanym wodą pokładzie, znowu łomot żagli przerzucanych na przeciwny ciąg, znowu uderzenie nadbiegającej akurat fali, znowu pochylenie kadłuba na drugą burtę. - Przygotować się do zwrotu! - Zwrot! - Przygotować się do zwrotu! - Zwrot! Nad morzem wstał już szary, brudnomroczny, sztormowy poranek. Od momentu, gdy Dzika Mrówka zobaczył czerwony blask w ciemności, minęło prawie trzy godziny