... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Morze wlewało się przez otwarte luki. Z dołu dobiegał huk i trzask pękających grodzi i przesuwającego się ładunku. Krzyczeli ludzie miażdżeni przez kolubrynę, która zerwała się z mocującej ją talii i siała śmierć i zniszczenie na pokładzie działowym. Zmywani za burtę marynarze wrzeszczeli jak potępione dusze. Powietrze pobielało od morskiej piany i choć głowa wystawała mu z wody, Schreuder miał wrażenie, że tonie. Nie widział nic przez tuman białej mgły. Golden Bough wyprostowała się w końcu, ściągnięta przez obciążony ołowiem kil, lecz cały takielunek był w strzępach. W powietrzu fruwał}' porwane liny. Połamane reje obijały się z łoskotem o maszty. Przechylając się ciężko pod ciężarem wody w ładowniach, Golden Bough dryfowała gnana wiatrem od rufy. 416 Krztusząc się i łapiąc kurczowo powietrze, Schreuder zdołał do-pełznąć do obramowania luku. Przemoczony do nitki obserwował stamtąd z przerażeniem i fascynacją, jak cały otaczający go świat roztapia się w srebrzystym wodnym pyle i oszalałych zielonych falach pręgowanych drugimi pasmami piany. Przez dwa dni wiatr nie osłabł ani na chwilę, a fale z każdą godziną robiły się coraz większe, aż w końcu zdawały się wyższe od grotmasztu. Podtopiona Golden Bough z ociąganiem podnosiła się na ich spotkanie, a one spadając, bryzgały pianą i przetaczały się po pokładzie. Dwaj sternicy, przywiązani do rumpla, usiłowali utrzymać okręt dziobem do wiatru, lecz każda fala zalewała ich od stóp do głów. Pod koniec drugiego dnia załoga była u kresu wytrzymałości. Do jedzenia były tylko twarde suchary i od kilkudziesięciu godzin nikt nie zmrużył oka. Llewellyn przywiązał się do grotmasztu i wydawał stamtąd rozkazy oficerom i marynarzom, starając się ratować statek. Ponieważ nikt nie był w stanie utrzymać się na górnym pokładzie, nie mógł rozkazać załodze, by stanęła przy głównych pompach, ale na pokładzie działowym ludzie pracowali gorączkowo przy pomocniczych, próbując wypompować sześć stóp z zęzy. Woda wracała jednak przez potrzaskane luki i pokrywy otworów działowych. Po zawietrznej stale majaczył zarys lądu i chociaż sternicy starali się odbić na pełne morze, Golden Bough zbliżała się nieubłaganie do brzegu. Tej nocy słyszeli w ciemności fale przyboju, które huczały niczym armatnie salwy, coraz głośniej i głośniej, w miarę jak burza gnała ich na skały. O świcie trzeciego dnia zobaczyli przez mgłę i obłoki piany złowrogi ciemny zarys lądu. Od poszarpanych skał i stromych cypli dzieliła ich zaledwie jedna mila rozhukanej szarej wody. Schreuder popełzł w stronę kapitana, łapiąc się masztów, wan-tów i baksztagów za każdym razem, gdy fala spadała na statek. Kiedy dotarł do Llewellyna, woda spływała mu z włosów po twarzy, zalewając usta i nozdrza. - Znam to wybrzeże - zawołał. - Poznaję ten cypel przed nami. - Będziemy potrzebowali boskiej pomocy, żeby go ominąć -odkrzyknął Llewellyn. - Jesteśmy na łasce wiatru. - W takim razie proszę się modlić z całego serca do Wszechmocnego, bo ratunek leży zaledwie pięć mil stąd. - Skąd o tym wiesz? - Zszedłem niedaleko stąd na brzeg i maszerowałem przez te tereny. Znam tutaj każdy zakątek. Za tym przylądkiem jest zatoka, 417 którą nazwaliśmy Zatoką Bawołów, Kiedy do niej wpłyniemy, statek będzie osłonięty przed wiatrem. Po drugiej stronie zatoki stoją dwa skaliste cyple, strzegące wejścia do szerokiej cichej laguny. Znajdziemy tam bezpieczne schronienie nawet podczas tak silnego sztormu. - Na moich mapach nie ma tej laguny. Na twarzy Llewellyna nadzieja walczyła z powątpiewaniem. - Słodki Jezu, musisz mi uwierzyć, kapitanie! - zawołał Schreuder. Morze było dla niego obcym żywiołem i nawet on był śmiertelnie przerażony. - Najpierw musimy ominąć te skały. Dopiero potem będziemy mieli okazję sprawdzić, jak dobrą masz pamięć. Schreuder umilkł, przywierając desperacko do masztu obok Llewellyna