... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Cabeta i Blanqui'ego) i ugodowość niektórych w stosunku do rządu i istniejących form własności prywatnej. Wszystko to było wodą na młyn arystokracji i burżuazji, ale mimo to całość dążeń socjalistów i komunistów napawała obydwie te klasy przerażeniem. W języku potocznym tych klas wszystkie te dążenia nazywano komunizmem, do komunistów zaliczano często także wszelkich przeciwników ówczesnego ustroju politycznego. Dla konserwatystów takich jak Metternich komunistami byli nie tylko Proudhon i Lamennais, ale nawet przywódcy powstania krakowskiego w 1846 r. Nie był to wprawdzie pogląd ogólny, ale także w kołach burżuazji przez komunizm rozumiano powszechnie gwałtowne zniesienie własności prywatnej, obalenie władzy monarchów, walkę z religią, grabież, mordy i anarchię. Obawa przez "komunizmem" hamowała antyfeudalne wystąpienia liberałów, korzystali oni wprawdzie z pomocy mas ludowych, ale po 1848 r. bali się ich więcej niż nawet absolutyzmu monarchów, gotowi też byli do kompromisu z tymi ostatnimi za cenę obrony własności prywatnej i swobody w dziedzinie ekonomicznej. Rewolucji społecznej bynajmniej nie chcieli. Za to część konserwatystów, wychodząc z założenia, że masy ludowe, a zwłaszcza chłopi, są przywiązane do tronu i że trzeba tylko więcej filantropii, by pozostały w spokoju, już w latach czterdziestych wysuwała koncepcję oparcia się monarchii na masach ludowych przeciwko burżuazji. W Niemczech taki pogląd głosili cieszący się zaufaniem Fryderyka Wilhelma IV reakcjoniści, grupujący się w klubie przy ulicy Wilhelma (Klub der Wilhelmstrasse), a zwłaszcza Józef von Radowitz. "Wśród niższych i najliczniejszych klas ludności są nasi naturalni sprzymierzeńcy" - pisał w 1846 r. I dla liberałów, którzy przeciwstawiali się feudalizmowi, ale bali się mas ludowych, i dla feudałów, którzy przeciwstawiali się żądaniom burżuazji, a chcieli się oprzeć na masach ludowych, wybuch rewolucji w 1848 r. był zaskoczeniem, choć jedni i drudzy obawiali się już dawniej, że prędzej lub później okaże się ona nieunikniona. Rozdział sześćdziesiąty pierwszy Rewolucja lutowa we Francji W 1846 r. monarchia orleańska weszła w stadium groźnego kryzysu, choć nie zdawał sobie z tego sprawy ani stary, siedemdziesięciodwuletni król, ani jego prawa ręka, minister Guizot. Najgroźniejszy był kryzys gospodarczy, spowodowany nadprodukcją lat ostatnich i nieurodzajem w 1846-1847 r, Wzrosło ogromnie zapotrzebowanie na kredyt i pieniądz, podniosła się stopa procentowa, a tymczasem Bank Francji musiał się pozbywać rezerw złota na kupno zboża. Zaczęło się masowe bankructwo manufaktur i fabryk i związane z tym bezrobocie. Burżuazja przemysłowa, która zawsze niezadowolona była z popierania przez króla głównie burżuazji finansowej, występowała teraz przeciwko rządowi, który - jej zdaniem - był głównym sprawcą kryzysu. O to samo oskarżało rząd cierpiące najwięcej drobnomieszczaństwo i proletariat. Rząd zresztą i bez tego był wewnątrz kraju skompromitowany licznymi procesami i oskarżeniami w 1847 r. o nadużycia finansowe ludzi, związanych z reżimem (m.in, proces dwóch byłych ministrów), na zewnątrz zaś swoją polityką zagraniczną. Opinia publiczna była oburzona kapitulacją w sprawie Krakowa, utratą wpływów Francji w Szwajcarii i ich osłabieniem na Wschodzie, w Hiszpanii i we Włoszech. Tą ostatnią sprawą interesowano się szczególnie, gdyż we Włoszech umacniały się teraz wpływy angielskie, a to oznaczało nie tylko zmniejszenie politycznego wpływu Francji w tym kraju, lecz również i gospodarczego na Morzu Śródziemnym. Wprawdzie w parlamencie rząd miał większość po swej stronie, ale parlament nie reprezentował należycie poglądów kraju, o zmianie zaś reformy wyborczej Guizot nie chciał słyszeć. Wobec tego przywódcy opozycji zaczęli dawać wyraz swej krytyce rządu podczas specjalnie organizowanych przyjęć masowych, bankietów (wino było tanie we Francji), na których pod pozorem toastów wygłaszano przemówienia. Takie bankiety znane były już dawniej, ale od połowy 1847 r. (pierwszy w dniu 9 VII) rozpowszechniły się po całej Francji, gromadząc setki ludzi