... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

To było nam nie na rękę, zapytałam więc, czy w razie nagłej potrzeby moglibyśmy pożyczyć wóz od firmy zajmującej się organizowaniem safari myśliwskich. Okazało się to możliwe, załatwiwszy więc odpowiednie formalności, wyruszyłam ciężarówką Kena do starego obozu, aby tam przenocować i potem zabrać pozostałe rzeczy. Krzewy aloesu, które posadziliśmy przy grobie Elzy, zastałam obsypane kwieciem.; Zdziwiłam się, że kwiaty są biało-zielone, bo normalnie aloes kwitnie łososiowo, a te krzaki wykopaliśmy na chybił trafił w Isiolo. U podnóża kamiennego kopca znalazłam też dziwną roślinę, jakiej nigdy w życiu nie widziałam. Nie miała łodygi, była pomarańczowego koloru, zwinięta w kształt kubka i wyglądała na lepką. W środku kubka tkwiła gęsta substancja wydająca woń piżma, a z krawędzi sterczały płatki zbiegające się ku wnętrzu jak macki. Przypominała mi pasożytniczą roślinę o nazwie hyndora, którą pożera owady. Zrobiłam kilka zdjęć tej dziwnej rośliny i później stwierdziłam, że nazywa się Thonningia balańophoraceae i wiadomo o niej, że rośnie tylko na zachodnim wybrzeżu Afryki. Noc była bardzo spokojna, delikatne światło księżyca nadawało otoczeniu piętno niezwykłej harmonii. Nie spałam i późną nocą usłyszałam ojca lwiątek, jak najpierw z pomrukiem okrążył obóz, potem poszedł pod Wielką Skałę, a w końcu przeprawił się przez rzekę. Widziałam Krzyż Południa, najpierw nad grobem Elzy, a później, przed świtem, nad rzeką Tana. To była ostatnia noc spędzona w obozie, który był dla mnie prawie domem. Gdy moi ludzie zwijali obóz, poszłam do pracowni i potem wzdłuż wyschniętego łożyska rzeki do miejsc, które najmocniej wiązały się z mymi wspomnieniami. Poszczekiwanie pawianów przy Skale Pomrukiwań zwiększyło jeszcze mój smutek, bo przecież tak często oznajmiało ono przybycie Elzy z rodziną. Starałam się interpretować 387 ich głosy jako wezwanie natury, nakazujące mi spieszyć nad rzekę Tana na pomoc lwiątkom. Przybyliśmy tam późnym popołudniem i George powitał mnie wiadomością, że chociaż dzień w dzień szukał śladów i wszystkie noce spędził na zasiadkach, ani razu nie ujrzał lwiątek, natomiast one co noc napadały na jakąś bomę. Był bardzo zmartwiony, bo wiedział, że mimo tych nocnych wypraw lwiątka od dziesięciu dni nic nie jadły, gdyż za każdym razem odstraszano je, zanim zdążyły pożreć zdobycz. Jeżeli nie upolowały sobie w buszu dzikiej świni, musiały być straszliwie głodne, co zdaniem Georgea prowadziło do tego, że prędzej czy później mogły kogoś zranić. Teren ich polowań obejmował dwanaście kilometrów gęstego buszu. Fakt, że nigdy nie napadały na tę samą bomę przez dwie noce pod rząd, uniemożliwiał przewidywanie ich ruchów. Dwa razy Dżespah wtargnął nawet do wnętrza chaty. W pierwszym wypadku kobieta śpiąca tam w otoczeniu kóz obudziła się na słaby bek ulubionego koźlątka i zobaczyła, jak szczęki Dżespaha miażdżą gardziel zwierzęcia.; Narobiła wrzasku, a Dżespah porzucił swą ofiarę i starał się uciec. W powstałym zamieszaniu chata zawaliła się, ale na szczęście nikt nie odniósł ran. Nie zrażony tym Dżespah następnej nocy wkradł się do innej chaty, gdzie spał jakiś chłopiec, też w otoczeniu kóz. Chłopiec zbudził się i zobaczył, że spod jego łóżka wystaje zad Dżespaha, który starał się wyciągnąć kryjącą się pod łóżkiem kozę. Odstraszony krzykiem i kopaniem Dżespah wycofał się z chaty. George wyglądał na wyczerpanego bezsennymi nocami, zmartwieniami i świadomością, że tam w Isiolo gromadzi się zaległa robota, a on dopóty nie może się ruszyć znad rzeki Tana ani na jedną noc, dopóki trwa krytyczna sytuacja. Podczas mojej nieobecności obmyślił nowy plan. Chciał wyciąć w buszu prostą, dwudziestokilometrową drogę od miejsca nad rzeką Tana aż do dawnego obozu — który ciągle nazywaliśmy obozem Elzy — i już nawet zaangażował w tym celu robotników. Na szczęście nowy szlak 388 pokrywał się częściowe ze ścieżką słoiii, co zmniejszało ilość pracy koniecznej przy wyrębie. Nowa ciężarówka miała nam umożliwić utrzymywanie ruchomego obozu i poruszanie się zgodnie z wędrówkami lwiątek