... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

My zaś wzięliśmy z sobą kilka koszyków, aby napełnić je żółwimi jajami. Gdy dobiliśmy z powrotem do miejsca, gdzie zostawiliśmy żółwie, okazało się, że nie na próżno zastosowaliśmy zabezpieczenie. Aligator wyraźnie wtykał nos między pale, ale nie mógł ich wywrócić, także jaguar niewątpliwie odwiedził to miejsce, ale nie udało mu się przedrzeć przez gęsty dach. Poprzedniej nocy wiele żółwi przywędrowało do łachy, toteż szybko napełniliśmy kosze pozostawionymi przez nie jajami. Po powrocie do domu rozbiliśmy sporą ilość jaj, wylewając ich zawartość do dużego koryta. Wkrótce na powierzchnię wypłynął tłuszcz podobny do oliwy. Zebraliśmy go i zlewaliśmy do glinianych dzbanów, dopóki nie były pełne. Uzyskaliśmy więc zapas doskonałej oliwy, nadającej się do wszystkiego, do czego zwykło się używać tego tłuszczu. -Świetnie się spisaliście, przyjaciele - zawołał kapitan. - Obficie zaopatrzyliście w żywność naszą ,,Nadzieję". Pozwól, Boże, byśmy za kilka dni spuścili ją na wodę! Robota przy takielunku nie potrwa długo i nim nastanie pora deszczowa, pożegnamy to miejsce, które zawsze wspominać będziemy z sympatią, gdyż było naszym domem przez tyle miesięcy. Gorączkowo wykończaliśmy budowę. Kładło się ostatnie deski. Statek był całkowicie pokryty, a w tylnej części stały już kabiny dla Mariny i ojca. Sporządziliśmy zapasy mat, które wraz ze starym żaglem, uratowanym z rozbitego kutra, wystarczyły na ożaglowanie statku, następnie liny i bloki, ustawialiśmy maszty, mocowaliśmy reje. Łyko niektórych roślin posłużyło do uszczelniania desek, a dwa czy trzy drzewa rycynusowe dostarczyły nam smoły na szwy i posmarowanie kadłuba z zewnątrz. Ponieważ nie mieliśmy farby, pokryliśmy ściany od wewnątrz szybkoschnącym „lakierem" - była to mieszanka soku drzew rycynusowych z oliwą. Wreszcie ustalony został dzień spuszczenia naszego statku na wodę. Nie mieliśmy flagi, ale Sambo zachował swoją czerwoną chustkę. Przywiązana na szczycie głównego masztu, dumnie powiewała na wietrze. Niebo było pogodne, wiał łagodny wiatr. Z głośnym okrzykiem i życzeniami, aby ,,Nadzieja" miała pomyślną podróż, wybiliśmy podpórki, na których stał statek. Gładko ześliznął się do wody jak dzika kaczka, gotująca skrzydła do lotu. Z dwóch wielkich pni zrobiliśmy prymitywne molo, wzdłuż którego statek został ustawiony, by łatwiej było wnieść na pokład takielunek i reje. W tym samym celu z drugiej strony przyciągnięte zostały tratwy. To była ostatnia usługa, którą nam jeszcze miały oddać. Chociaż przygotowaliśmy mnóstwo żywności, chcieliśmy jeszcze mieć na codzienny użytek pewien zapas owoców i jarzyn oraz trochę ptactwa. Pewnego poranka wybraliśmy się wiec z Kallolo na wyprawę, każdy z wielkim koszykiem na plecach. Kallolo wziął swoją dmuchawkę, a ja łuk. Mieliśmy także ostro zakończone kije, bez których nigdy się nie ruszaliśmy; Skierowaliśmy się w stronę małych jeziorek, gdzie spodziewaliśmy się znaleźć mnóstwo ptactwa wodnego i różnych owoców. Ten kraj bowiem jest tak obficie obdarzony przez naturę, że niektóre drzewa rodzą owoce przez cały rok. Doszliśmy do jeziora, gdzie Kallolo złapał kaczkę piżmową. Maszerując wzdłuż brzegu minęliśmy wąską groblę, która rozdzielała to jeziorko od drugiego. W pewnym momencie Kallolo zatrzymał mnie,; wskazując na wznoszący się, w pewnej odległości wąski słup dymu. Najwyraźniej pochodził z ogniska palącego się tuż przy brzegu. - Tu muszą być krajowcy - szepnął Kallolo - ale dopóki ich nie zobaczę z bliska, nie mogę powiedzieć, czy to są przyjaciele, czy wrogowie. Zatrzymaj się tutaj, a ja tymczasem pójdę wodą wzdłuż brzegu. Rodzaj roślin wodnych wskazuje, że tutaj jest płytko. Ukryty za krzakami będę mógł zobaczyć dzikich, zaś oni mnie nie zauważą. Przyczaiłem się za krzakami, a Kallolo szedł naprzód raz brodząc, raz płynąc ku miejscu, skąd unosił się dym. Obserwowałem go pełen niepokoju. W końcu Kallolo zatrzymał się położywszy rękę na przewróconym pniu drzewa i patrzył uważnie przed siebie, ja zaś nałożyłem na łuk strzałę, gotów przyjść z pomocą, gdyby go dostrzeżono. Kallolo powoli zanurzył się w wodzie i zawrócił, kierując się ku mnie. Z zachowywanej przez niego ostrożności domyśliłem się, że. nie był zadowolony. - Musimy stąd pośpiesznie uciekać - wyszeptał. - Widziałem wielką gromadę ludzi, a sądząc z posiadanej przez nich broni, nie mam żadnej wątpliwości, że jest to wyprawa wojenna. Prawdopodobnie nie wiedzą nic o naszym bliskim sąsiedztwie. Jeżeli jednak dostrzegą naszą obecność i w dodatku stwierdzą, jak nas jest mało, mogą przypuścić atak licząc na to, że posiadamy jakieś cenne dla nich przedmioty. Zaczęliśmy szybko oddalać się od niebezpiecznego miejsca. Kallolo uważał, że byłoby ryzykowne zostawać tutaj dłużej, choć więc zebraliśmy niewiele owoców i upolowaliśmy tylko kilka ptaków, pośpiesznie wracaliśmy do naszego osiedla. Sprawozdanie, jakie złożyliśmy, zaniepokoiło wszystkich bardzo. Wynikało z niego, że należy niezwłocznie przygotować statek do podróży, byśmy mogli w razie ataku dzikich pośpieszyć na pokład i odpłynąć na jezioro, choćby nawet takielunek statku nie był kompletny