... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Capstick odegrał znakomicie swoją rolę, trąbiąc dookoła, że nowy szef C.#1 (A) szwendał się po wszystkich ministerstwach, żeby pokazać jaki to z niego pracuś. Urzędnicy Kancelarii wznosili tylko oczy do nieba i szli mu na rękę z ledwie ukrywanym rozdrażnieniem. To jednak umożliwiło Prestonowi dostęp do akt, do informacji kto je wypożyczał i zwracał, a co najważniejsze, w jakich terminach. Wcześnie dokonał dość istotnego odkrycia. Wszystkie dokumenty poza jednym, były dostępne w Ministerstwie Spraw Zagranicznych lub w Urzędzie Gabinetu premiera, ponieważ dotyczyły sojuszników Wielkiej Brytanii w N$a$t$o, jak również obszarów zespolonego reagowania N$a$t$o na całą gamę ewentualnych radzieckich inicjatyw. Ale jeden dokument nie wyszedł poza ministerstwo. Stały podsekretarz, sir Peregrine Jones, powrócił ostatnio z Waszyngtonu, gdzie prowadził rozmowy w Pentagonie na temat wspólnego patrolowania Morza Śródziemnego, Środkowego i Południowego Atlantyku, oraz oceanu Indyjskiego przez brytyjskie i amerykańskie atomowe łodzie podwodne. Przygotował projekt sprawozdania z rozmów i rozesłał go pomiędzy wosokich rangą urzędników ministerstwa. Fakt znalezienia się fotokopii także tego sprawozdania wśród skradzionych dokumentów oznaczał, że przeciek znajdował się właśnie w tym ministerstwie. Preston zajął się analizą dystrybucji super tajnych dokumentów na przestrzeni całych miesięcy. Okazało się, że odesłane dokumenty, od pierwszego do ostatniego arkusza, pochodziły z okresu czterech miesięcy. Nie ulegało wątpliwości, że prócz nich, przez biurko każdego z mających dostęp do tych tajemnic, przewijały się również inne papiery. Złodziej, wybierał więc jedynie to, czego potrzebował. Pod koniec drugiego dnia Preston ustalił, że tylko dwudziestu czterech ludzi mogło mieć dostęp do wszystkich dziesięciu dokumentów. Następnie, zaczął sprawdzać nieobecności w biurze, wyjazdy za granicę, przypadki zachorowań na grypę, eliminując tych, którzy nie mogli mieć dostępu do dokumentów w okresie popełnienia kradzieży. Dwie rzeczy krępowały jego ruchy: musiał udawać, że interesuje się również wypożyczaniem innych akt, żeby nie zwrócić niczyjej uwagi akurat na te dziesięć sprawdzanych dokumentów. Nawet urzędnicy Kancelarii plotkują, a przeciek mógł znajdować się na poziomie jakiejś sekretarki, czy maszynistki, która mogła wyciągać informacje od któregoś z urzędników w czasie przerwy na kawę lub lunch. Po drugie, nie mógł przeniknąć na najwyższe piętra, żeby sprawdzić, ile kopii każdego z oryginałów wykonano. Wiedział o powszechnej praktyce obiegu super tajnych dokumentów z oficjalnym zazanaczeniem nazwisk osób dla których one były przeznaczone ale każdy z adresatów mógł zechcieć na przykład zasięgnąć rady kolegi. Wykonywano wtedy fotokopię, nadawano jej kolejny numer i przekazywano wskazanej osobie. W chwili zwrotu fotokopia była niszczona, albo, jak w tym wypadku, nie. Następnie, oryginał dokumentu wracał do Kancelarii. Jednakże niejedna para oczu mogła widzieć fotokopie. Żeby rozwiązać ten drugi problem wrócił do ministerstwa po zmroku w towarzystwie Capsticka i spędził tam dwie noce na górnych piętrach, gdzie w tym czasie nie było nikogo, poza sprzątaczkami, które nie interesowały się tym co robią, sprawdzając ilość sporządzonych fotokopii. Umożliwiło to dalszą eliminację podejrzanych na przykład wtedy, gdy któryś z wyższych urzędników nie sporządzał żadnych kopii z dokumentu, który wracał do Kancelarii. 27 stycznia zameldował się na Charles Street z wykazem wyników dotychczasowego dochodzenia. Przyjął go Harcourt_Smith, ponieważ sir Bernard znowu był poza biurem. - Cieszę się, że coś dla nas masz, John - przywitał go Harcourt_Smith. - Miałem dwa telefony od Anthony'ego Plumba. Zdaje się, że ludzie z Paragonu go przyciskają. Strzelaj. - Po pierwsze - powiedział Preston - same dokumenty. Były starannie wybierane jakby nasz złodziej brał tylko to, o co go poproszono. To wymaga znajomości rzeczy. Sądzę, że to naprawdę wyklucza niski rangą personel. Ktoś taki działałby na zasadzie sroki, łapiąc co mu się nawinie pod rękę. Jest to domniemanie, które jednak zawęża zakres dochodzenia. Według mnie, w grę wchodzi ktoś z doświadczeniem i pełną świadomością znaczenia treści dokumentów