... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Hotele odpadają, zbyt łatwo je sprawdzić. - Jeśli twoje podejrzenia są słuszne, Aleks, to tracimy zbyt wiele czasu... - Myślę!... Dobra. Złapcie taksówkę u wylotu Nathan Road na Salisbury - masz to? Nathan i Salisbury. Zobaczycie tam hotel Peninsula, ale nie wchodźcie do niego. Droga, która prowadzi od niego na północ, nazywa się Golden Mile. Spacerujcie po niej tam i z powrotem po prawej stronie - po wschodniej stronie, ale tylko w obrębie czterech pierwszych przecznic. Znajdę was tam najszybciej, jak mi się uda. - W porządku - odparł Panov. - Nathan i Salisbury, pierwsze cztery przecznice po prawej... Aleks, czy jesteś zupełnie pewny tego, co robisz? - Z dwóch powodów - odparł Conklin. - Po pierwsze, Havilland nie poprosił mnie, żebym z nim poszedł i dowiedział się, co to za pilna sprawa - tego nie było w naszej umowie. A jeśli nie dotyczy to Marie i ciebie, w takim razie oznacza, że Webb nawiązał kontakt. Jeżeli tak jest istotnie, to nie mam zamiaru oddawać swojej karty przetargowej, jaką jest Marie. Bez konkretnych gwarancji. I nie ambasadorowi Raymondowi Havillandowi. A teraz wynoście się stamtąd! Coś było nie tak! Ale co? Boume wrócił do brudnego pokoju hotelowego i stał w nogach łóżka patrząc na więźnia, który miał coraz większe drgawki, a jego wyprężone ciało reagowało gwałtownie na każdy nerwowy ruch. Co to było? Dlaczego rozmowa z telefonistką tak go zaniepokoiła? Była uprzejma i chciała mu pomóc, nawet wybaczyła mu jego obraźliwe uwagi. O co więc... I nagle stanęły mu w pamięci słowa z dawno zapomnianej przeszłości. Słowa wypowiedziane przed wieloma laty przez inną nieznaną telefonistkę. Bezosobowy, poirytowany głos. Pytałem panią o numer telefonu irańskiego konsulatu. Znajduje się w książce telefonicznej. Jesteśmy bardzo zajęte i nie mamy czasu na załatwianie takich spraw. Trzask. Odłożona słuchawka. To było to! Telefonistki w Hongkongu nie bez powodu miały opinię najbardziej apodyktycznych na świecie. Nie traciły czasu, bez względu na to, jak natarczywy był klient. Intensywna praca w tym zatłoczonym, rozgorączkowanym finansowym megalopolis po prostu na to nie pozwalała. A jednak mimo to druga telefonistka miała anielską wyrozumiałość... Trudno mi coś powiedzieć o innych numerach. Jeżeli mi je pan poda, chętnie je dla pana sprawdzę... Zechce mi pan podać swój adres... Chyba że poda mi pan swój adres... Adres! I właściwie nie zastanawiając się nad pytaniem, Jason instynktownie sobie na nie odpowiedział. Nie, nie mogę go podać. Gdzieś głęboko w jego podświadomości włączył się alarm. Ślad! Grali z nim w dwa ognie, trzymając go wystarczająco długo przy telefonie, żeby namierzyć, skąd dzwoni! Automaty telefoniczne najtrudniej było zlokalizować. Najpierw należało ustalić rejon, następnie miejsce i dopiero potem konkretny aparat, ale i tak była to sprawa minut i ułamków minut pomiędzy pierwszym a ostatnim etapem. Czy trzymali go przy telefonie wystarczająco długo? A jeśli tak, to dokąd ich to doprowadziło? Do najbliższej okolicy? Do hotelu? Do samego automatu? Jason próbował zrekonstruować rozmowę z telefonistką - drugą telefonistką, od której rozpoczęło się namierzanie. Gorączkowo, ale z całą precyzją, na jaką było go stać, próbował odtworzyć rytm wypowiadanych przez nich słów, ich głosów, uświadamiając sobie, że kiedy on zaczynał przyspieszać, ona zwalniała. Zajmie mi to dużo czasu... Właściwie nie, proszę pana. Przepisy dotyczące zastrzeżonych numerów są w Hongkongu bardzo surowe - wykład! Och, niech pan poczeka. Miał pan rację, na moim ekranie pojawiła się... - uspokajające wytłumaczenie, granie na czas. Czas! Jak mógł do tego dopuścić? Ile to trwało?... Dziewięćdziesiąt sekund, najwyżej dwie minuty. Rejestrował upływ czasu w sposób instynktowny, pamiętał rytm rozmowy. Powiedzmy dwie minuty. Wystarczy namierzyć rejon, a być może także najbliższą okolicę, ale biorąc pod uwagę setki tysięcy kilometrów odgałęzień telefonicznych, najprawdopodobniej nie udało się zlokalizować konkretnego aparatu. Z jakichś niejasnych powodów odżyły w jego pamięci rozmazane kształty budek telefonicznych, kiedy to wraz z Marie biegali od jednej do drugiej po paryskich ulicach i wykonywali na ślepo nie dające się namierzyć rozmowy, w nadziei na rozszyfrowanie zagadki, jaką był Jason Bourne. Cztery minuty. Tyle czasu to zajmie, ale musimy się wynosić z tego rejonu. Do tej pory już ustalili numer. Ludzie taipana - jeżeli w ogóle istniał ten wielki, tłusty taipan - mogli namierzyć hotel, ale było mało prawdopodobne, że umiejscowili automat telefoniczny albo piętro, na którym się znajduje. Ten dodatkowy czas mógł zadziałać na jego korzyść, pod warunkiem jednak, że on sam będzie działał szybko. Jeżeli zlokalizowano hotel, to zakładając, że myśliwi są z Hongkongu, na co wskazywałaby pierwsza cyfra numeru telefonu, dotarcie do południowego Mongkoku zajmie im trochę czasu. Kluczową sprawą w tej chwili było tempo działania. Szybko. - Oczy będziesz miał nadal zawiązane, majorze, ale ruszamy stąd - powiedział do mordercy odwiązując knebel i linki. Zwinął je i wsunął do kieszeni kurtki komandosa. - Co? Co powiedziałeś? - Tak będzie lepiej - odparł Bourne, podnosząc głos. - Wstawaj. Idziemy na spacer. - Jason chwycił plecak, otworzył drzwi i sprawdził korytarz. Do pokoju po lewej stronie wszedł chwiejnym krokiem jakiś pijak i zatrzasnął za sobą drzwi. Korytarz po prawej był pusty aż do samego automatu telefonicznego i znajdującego się tuż przy nim wyjścia ewakuacyjnego. - Ruszaj - rozkazał Bourne popychając swego więźnia. Żadne towarzystwo ubezpieczeniowe z pewnością nie zatwierdziłoby tej drogi przeciwpożarowej. Metalowe stopnie były przeżarte rdzą, a poręcze powyginane. Gdyby ktoś uciekał przed ogniem, raczej wybrałby wypełnioną dymem klatkę schodową. Skoro jednak prowadziła w dół, w ciemność i mimo wszystko się nie zawaliła, to tylko to się liczyło. Jason złapał komandosa za klapę i ciągnął go w dół po zgrzytających, metalowych stopniach do chwili, gdy znaleźli się na pierwszym podeście. Na ulicę poniżej prowadziła złamana w połowie swej długości drabinka. Od trotuaru dzieliło ją nie więcej niż dwa metry, odległość, którą łatwo można było pokonać w obie strony: zeskakując w dół, jak również, co ważniejsze, wracając potem na górę. - Śpij dobrze - powiedział Bourne i mimo słabego światła celnie trafił kostkami palców w kark komandosa. Morderca runął na podest, a Bourne wyciągnął sznury, przywiązał go do stopni i poręczy, a wreszcie obciągnął poszewkę i owinął ją linką, kneblując Anglikowi usta. Nocne odgłosy Yau Ma Ti i położonego w sąsiedztwie Mongkoku z pewnością zagłuszą wszelkie okrzyki, jakie Allcott-Price mógłby wydawać, gdyby przypadkiem zdołał się sam obudzić, choć Jason bardzo w to wątpił