... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Każdy z nas nosi w uchu małą harfę. Błona podstawna ślimaka w uchu wewnętrznym jest bowiem zbudowana z elastycznych, poprzecznych włókien, krótszych u podstawy, a wielokrotnie dłuższych u wierzchołka ślimaka. Zespół tych włókien przypomina harfę lub struny fortepianu. Dźwięki świata wpadają małżowiną do kanału słuchowego i dalej, przez błonę bębenkową i drobne kosteczki, trafiają do ślimaka. Zanurzają się w płynie, który go wypełnia, i jako fala docierają do błony podstawnej. Od długości tej przychodzącej fali, czyli od wysokości dźwięku, zależy, jakie włókna w błonie podstawnej ślimaka, tej harfie ucha, zaczną falować, drgać. Sygnały z wibrujących włókien zbierają specjalne komórki czuciowe, zwane rzęskowymi, i ślą nerwami do mózgu. Odległości między komórkami rzęskowymi w błonie ślimaka odpowiadają stopniom gamy chromatycznej. Podstawą ich uporządkowania są ciągi tonów harmonicznych, stanowiące składową każdego dźwięku. Kompozytor Leonard Bernstein nazwał tony harmoniczne "z góry wyznaczonym wszechświatem" i "wspólnym źródłem całej muzyki". Byłżeby ten wszechświat także w nas wbudowany? Trudno przypuszczać, aby pytania te trapiły neandertalczyków, a przecież wykopane piszczałki, używane przez nich pięćdziesiąt tysięcy lat temu, zrobione z kości niedźwiedzia lub jelenia, pozwalają na wykonanie różnych gam "o dźwiękach czystych, choć 87 zatrważających". Niektórzy badacze - w oparciu o porównania śpiewu ptaków, wielorybów i ludzi - podejrzewają istnienie jednego, platońskiego świata muzyki, czekającego na odkrycie. Stan Georgia w USA zdecydował się nie czekać dłużej na wyniki tych arcyciekawych, choć skomplikowanych badań - i przeszedł do akcji. Od 1999 roku chrzest każdego młodego obywatela Georgii odbywa się przy muzyce Mozarta. Prawodawcy stanowi z satysfakcją musieli przeczytać obserwacje neonatologów amerykańskich, publikowanych rok później. Wynika z nich, iż u wcześniaków leczonych w oddziałach intensywnej terapii muzyka wpływa korzystnie na nastrój, percepcję bólu, częstość uderzeń serca, ciśnienie krwi, przyrost wagi, a nawet na nasycenie krwi tlenem! Czyżby więc rację miał Novalis, pisząc ponad dwieście lat temu: "każda choroba jest problemem muzycznym, każde leczenie muzycznym rozwią- zaniem CIERPIENIE Trudno o bardziej olśniewające otwarcie. W pierwszych tygodniach zaczynającego się tysiąclecia odczytano i ogłoszono kompletny zapis genetyczny człowieka. Nukleotyd za nukleotydem, trzy miliardy liter. Medycyna stała się molekularna i weszła w nową fazę: postgenomic medicine. Jakby nie martwiąc się zbytnio faktem, iż znakomita większość genomu pozostaje dla nas niezrozumiała, już ogłasza następne pole ekspansji. Jest nią prote-omika, zmierzająca do poznania wszystkich niuansów budowy i funkcji białek. Zadanie, którego stopień komplikacji przewyższa wielokrotnie odczytanie genomu człowieka. Szerzy się przekonanie, że prawdziwie oszałamiające dokonania są przed nami. Pozostaje kwestia korekty spaczonych zapisów genetycznych, co przecież nastąpić musi. To jeden z optymistycznych scenariuszy medycyny niedalekiej przyszłości. Chorobę, cierpienie wypieramy z naszej świadomości. Dopiero wchodząc na korytarze i do sal szpitalnych, doświadczamy w dramatyczny sposób słabości i ułomności naszej ludzkiej 91 natury. Tu ujawnia się z przemożną siłą tajemnica fizycznego bólu, o której Jan Paweł II powiedział, iż "zadaje umysłowi ludzkiemu jedno z najbardziej przejmujących pytań". Tu czekać na nas może bezmiar ludzkiego cierpienia i samotności. Ale to miejsce jest także miejscem nadziei. Nadziei samych chorych, odczuwających wolę życia, nadziei ich krewnych i przyjaciół, podzielających ich ufność w nadejście poprawy zapowiadającej powrót do zdrowia. W odzyskaniu tej nadziei mają, oczywiście, swój udział lekarze, pielęgniarki i cały personel szpitalny. Dążą oni do przywrócenia naruszonych, a nieraz wręcz zerwanych przez chorobę więzi z resztą zdrowego świata. I jeśli w tym dążeniu potrafią zespolić umiejętności i talent, wytrwałość i życzliwość - to są na najlepszej drodze, by zbudować wspólnotę ludzi chorych i tych, którzy przychodzą, by ulżyć im w cierpieniach, wyzwolić z choroby do zdrowia. Klinika lub oddział szpitalny może oznaczać taką wspólnotę. W oczach świata ból i cierpienie są czymś strasznym, bezowocnym i destruktywnym. Szczególnie, gdy muszą cierpieć dzieci, gdy niewinni ulegają wypadkom, doznają kalectwa czy śmiertelnej choroby. "Czy to kara? Kto zgrzeszył? -pytali Żydzi Chrystusa. - Czy sam niewidomy? Czy jego rodzice?" "Ani on, ani jego rodzice, on choruje, aby się dokonała Chwała Boża". A więc to próba zsyłana na nas przez Boga? Doskonaląca próba cierpienia? Pozwalająca ujawnić siłę ducha, gdy ciało słabnie? Ta idea została dziś zakwestionowana. Kult sukcesu nakazuje być wiecznie młodym i zdrowym. Świat kultury masowej nie akceptuje bólu ani cierpienia. Brzydzi się nimi. Po wylansowaniu bezstresowej edukacji przystąpiono do pełnego "egzorcyzmowania bólu ze świata". Nie jest to koncept nowy, choć nigdy dotąd nie był na taką skalę pomyślany. Od niepamiętnych czasów czarownicy, szamani - przodkowie lekarzy - próbowali uśmierzyć ból