... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Następnego dnia Herman wymówił posadę i wzięliśmy się poważnie do roboty. Laboratorium badawcze Szefostwa Zaopatrzenia lotnictwa udzieliło narn obietnicy, że cały potrzebny ekwipunek zostanie przysłany do Klubu Odkrywców; powiedziano mi, że wyprawa będzie doskonałą okazją wypróbowania wyposażenia. Był to dobry początek. Teraz z kolei stało przed nami trudne zadanie wyszukania czterech odpowiednich ludzi, którzy mieliby ochotę wziąć udział w wyprawie na tratwie i pomóc w zdobywaniu ekwipunku. Grupa ludzi, która wybrałaby się w rejs na pokładzie tratwy, wymagała starannego doboru. Miesiące odosobnienia na morzu mogły spowodować przykrości, kwasy, a nawet wzniecić bunt załogi. Nie chciałem obsadzać tratwy marynarzami, gdyż na manewrowaniu tratwą znali się nielepiej od nas, poza tyra nie chciałem po skończonej wyprawie usłyszeć zarzutu, że podróż udała się, gdyż byliśmy lepszymi marynarzami od dawnych peruwiańskich budowniczych tratw. Należało jednakże mieć na po-kładzie człowieka, który umiałby obchodzić się z sekstansem i wyznaczać na mapie nasz kurs jako podstawę wszelkich sprawozdań naukowych. - Znam pewnego malarza - powiedziałem Hermanowi. - Jest to niezły kawał chłopa, umie grać na gitarze i ma zawsze dobry humor. Skończył szkołę morską i parę razy okrążył świat, zanim wziął się do pędzla i palety. Znam go od chłopięcych lat; często towarzyszył mi w Norwegii podczas wycieczek górskich. Napiszę do niego i jestem pewien, że przyjedzie. - Będzio z niego pożytek - przyznał Herman - ale musimy jeszcze mieć kogoś, kto potrafi obchodzić się z radiostacją. - Radiostacją? - spytałem zgorszony. - Co, do diabła, będziemy robić z radiostacją? Nie ma dla niej miejsca na przedhistorycznej tratwie. - Czemu nie? Jest to po prostu środek ostrożności, który nie będzie miał żadnego wpływu na twoją historię tak długo, póki nie wyślesz sygnału SOS żądając pomocy. Radiostacja przyda się nam do nadawania raportów meteorologicznych i innych meldunków. Za to ostrzeżeń sztormowych nie będziemy przyjmować, gdyż nie nadają ich w tej części oceanu, a zresztą co byśmy z nimi zrobili na tratwie. Jego argumenty przezwyciężyły stopniowo wszystkie moje protesty wypływające przede wszystkim z braku zamiłowania do wtyczek, śrubek i gałek, którymi trzeba manewrować. - Dziwnie się składa - przyznałem - ale ja właśnie rnam kontakty z ludźmi, którzy potrafią uzyskać połączenie radiowe małymi aparatami na duże odległości. Przydzielono mnie w czasie wojny do sekcji łączności radiowej. Właściwy człowiek na właściwym miejscu, co? Muszę napisać parę słów do Knuta Hau-glanda i Torsteina Raaby. - Znasz ich? - Tak. Po raz pierwszy spotkałem Knuta w Anglii w 1944 roku. Był już wówczas odznaczony przez brytyjskiego króla za udział w akcji sabotażowej przeciw zakładom "ciężkiej wody" w Rjukan7. Kiedy go spotkałem, wracał właśnie z innej roboty w Norwegii. Gestapo przyłapało go z tajną radiostacją w kominie kliniki położniczej w Oslo. Hitlerowcy wykryli krótkofalówkę za pomocą stacji podsłuchowych, operujących antenami kierunkowymi, i otoczyli cały budynek stawiając wartowników z automatami przy każdych drzwiach. Fehmer, szef gestapo, stał na podwórzu czekając, aż wyniosą Knuta. Tymczasem zamiast Knuta wyniesiono jego własnych ludzi. Knut bowiem z pistoletem w ręku wywalczył sobie drogę ze strychu do piwnicy, a z piwnicy na tylne podwórko, skąd zniknął skacząc przez mur szpitalny pod gradem kuł. Spotkałem go w tajnej bazie, w starym angielskim zamku; wrócił tam, żeby zorganizować konspiracyjną łączność z więcej niż setką tajnych radiostacji w okupowanej Norwegii. Zakończyłem właśnie mój kurs spadochroniarski i planowaliśmy z Knutem, że wyskoczymy gdzieś w Nordmark koło Oslo. Ale właśnie wtedy Rosjanie wkroczyli do rejonu Kirkenes i mały oddział norweski został wysłany ze Szkocji do Finmark, dla przejęcia operacji od rosyjskich oddziałów. Zamiast do Nordmark, wysłano mnie więc do Finmark. Tam spotkałem Torsteina. W tych okolicach panowała prawdziwa polarna zima i zorze polarne rozjaśniały niebo. Kiedy przyszliśmy w okolice Finmark, zakutani w futra i zsiniali z zimna, wesoły, błękitnooki, jasno-włosy chłop wypełzł z małej chatki w górach. Był to Torstein Raaby, który w swoim czasie uciekł do Anglii i skończył kurs radiotelegrafistów, a następnie został przerzucony do Norwegii, W okolice Tromso. Tam ukrywał się z małym nadajnikiem w pobliżu liniowca "Tirpitz" i przez dziesięć miesięcy wysyłał codzienne raporty do Anglii o wszystkim, co działo się na pokładzie Okrętu. Wysyłał on swoje raporty w nocy, podłączając się do anteny radioodbiornika jednego z niemieckich oficerów. Z meldunków tych korzystały brytyjskie bombowce, które wykończyły ostatecznie okręt "Tirpitz". Torstein uciekł do Szwecji, a stamtąd do Anglii. Następnie wraz z nową radiostacją wylądował znowu na spadochronie w Norwegii, za niemieckimi liniami w Finmark. Kiedy Niemcy wycofali się, Torstein znalazł się za naszym frontem. .Wyszedł /. kryjówki ze swoim małym nadajnikiem, żeby nam pomóc, bowiem nasza główna radiostacja została zniszczona przez minę