... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Ale to było dawno temu i bardzo daleko stąd... a ona była tu i teraz. * * * W pewien chłodny i ponury dzień przeniesiono ją wraz z niemowlakami do żłobka. Posadzono ją z tyłu samochodu naziemnego, z którego nie widać było drogi, i zawieziono w nieznane miejsce, pokonując cztery wyraźne zakręty. Budynek żłobka z pozamykanymi okiennicami zamiast litej kamiennej ściany od strony ulicy wyglądał odrobinę bardziej przyjaźnie. Usłyszała odległy grzmot... i zobaczyła w oddali wyraźny ślad startu promu. – Spuść wzrok! – krzyknął kierowca, bijąc ją po głowie. Ale Brun triumfowała; wiedziała już, gdzie znajduje się port kosmiczny, potrafiła określić kierunek. Matrona ze żłobka przywitała ją mniej surowo niż strażniczka z domu porodowego, a z dala dobiegły do niej kobiece głosy. Kobiece głosy? Matrona zaprowadziła ją do dosyć dużego pokoju, w którym stało łóżko, dwie kołyski i niski, szeroki fotel z podpórką na nogi, najwyraźniej przeznaczony do karmienia. Była tam także mała szafa i skrzynia, no i oczywiście na stoliku przy łóżku stał koszyk z przyborami do szycia. Matrona pomogła Brun umieścić dzieci w kołyskach i przygotować łóżko, a potem oprowadziła ją po domu. W pokojach na piętrze bardziej uprzywilejowane kobiety mogły wyglądać przez szpary w okiennicach na ulicę; Brun zdążyła zerknąć, zanim matrona odciągnęła ją od okna. Mieszczący się również na piętrze pokój do szycia miał okna wychodzące na tył budynku, gdzie rozciągał się długi, otoczony murem ogród pełen drzew owocowych; na niektórych z nich wisiały teraz jabłka. Za murem – Brun starała się nie gapić, bo wiedziała, że później będzie miała na to czas – widać było ulicę i budynki... a dalej, za budynkami, otwartą przestrzeń, pola i odległe wzgórza. * * * Kobiety w żłobku miały nieco więcej swobody. Miały tu nabierać sił do kolejnej ciąży, dlatego oprócz prac domowych i gotowania zachęcano je do spacerów po sadzie. Nie wszystkie kobiety były nieme. Jak dowiedziała się Brun, trafiały tu matki z domów porodowych lub prywatnych domów oraz służące, których dzieci będą wychowywane gdzie indziej, podczas gdy one same wrócą do swoich obowiązków. Kobieta, która je nadzorowała, codziennie przeprowadzała inspekcję dzieci i matek w poszukiwaniu śladów zaniedbania czy chorób oraz pilnowała, żeby wykonywały swoje prace domowe i gotowały. Traktowała swoje podopieczne w miarę życzliwie; nieme kobiety być może mniej uprzejmie, ale bez jawnej wrogości. Tutaj również uczono Brun umiejętności, które powinny opanować wszystkie kobiety. Nie wiedziała nawet, że tego rodzaju rzeczy w ogóle są możliwe, kiedy przyglądała się, jak za pomocą kilku patyków i kłębków puszystej przędzy kobiety robią skarpetki i rękawiczki. Wręczono jej dwa patyki i pokazano na początek, jak nabierać oczka na druty i wykonywać prosty ścieg. Była to najnudniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek robiła; nieustanne powtarzanie tych samych ruchów było nawet gorsze od szycia. Potem dano jej jeszcze jeden patyk i nauczono robić coś w rodzaju rury. Coś zaskoczyło jej w głowie – z takich rzeczy, robionych ze znacznie delikatniejszych nici i na maszynach, powstawały niektóre noszone przez nią ubrania. Na przykład swetry to były zszyte razem trzy rury. Tak samo skarpetki... legginsy... Robiło się coraz zimniej i kobiety ubrane w robione na drutach ciepłe swetry i szale kiwały nad Brun głowami. – Musisz szybciej pracować – mówiły. – Zmarzniesz, jeśli nie będziesz miała zimowych ubrań. – Wyjaśniły jej, że w zimie noszą pod spódnicami robione na drutach długie pończochy, utrzymywane dziwaczną kombinacją pasków i guzików. Osłonięcie stopy pończochą nie było sprzeczne z zakazem noszenia butów, ponieważ dotyczył on tylko obuwia z twardą podeszwą