... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Podał wszystko Jamesowi. poirytowanemu koniecznością przejrzenia całej sterty dokumentów w tak krótkim czasie. - Mości Lender, podczas gdy Diuk James będzie się zapoznawał z treścią przedstawionych sądowi dokumentów, ja z przyjemnością posłucham, co się tam wydarzyło. Mówcie. Erik spojrzał na Roo i kiwnięciem głowy dał mu do zrozumienia, że on powinien zacząć. - Wasza Wysokość... wszystko zaczęło się przy fontannie, tej, która znajduje się przed gmachem Gildii Winiarzy i Ogrodników. Stałem tam sobie i rozmawiałem z innymi, gdy pojawiła się Rosalyn szukająca Erika. Kiedy z nią mówiłem, nadeszli Stefan i Manfred, synalkowie Barona... i też zaczęli rozmowę z Rosalyn. Manfred powtarzał Stefanowi, że powinni wracać do ojca, który właśnie umierał, Stefan wciąż jednak lokował o "dziewczynie Erika" i o tym, jak to ona się marnuje, zadając się z takim skur... kowalem, i takie tam... Nicholas usiadł wygodniej i skupił swą uwagę na opowieści Roo, który niczego nie pomijając, mówił o tym, jak Erik pobiegł za Stefanem, i o walce, która była skutkiem tego pościgu. Kiedy skończył, Książę poprosił Erika, by ten opowiedział wszystko tak, jak on to widział. Erik uczynił to, o co go proszono, w spokojnych słowach i nie usiłując wcale wymigać się od odpowiedzialności za śmierć przyrodniego brata. - Dlaczego uciekłeś? - spytał Nicholas, kiedy Erik skończył. Kowal wzruszył ramionami. - Nie wiem... Wydało mi się... - przerwał na chwilę i wbił wzrok w ziemię. Potem podniósł oczy i spojrzał prosto w twarz Księcia. - Wydało mi się, że nie jest możliwe, abym mógł zabić tego bydlaka i nie zostać za to powieszony... - Aż tak go nienawidziłeś? - Bardziej niż myślałem, Wasza Wysokość - odparł Erik. Skinieniem głowy wskazał Roo. - On to przewidział. Powiedział mi kiedyś, że być może któregoś dnia będę musiał Stefana zabić. Przed feralnym dniem spotkałem brata jedynie trzy razy i za każdym razem prowokował awantury... obrzucał mnie wyzwiskami, obrażał moją matkę i zarzucał mi, że sięgam po jego dziedzictwo. - A miał rację? Erik wzruszył ramionami. - Nie sadzę. Nigdy się nie spodziewałem, że będę szlachcicem, ani że dostanie mi się jakiś tytuł i urząd. Jestem kowalem, Wasza Wysokość... i najlepszym znawcą koni w Darkmoor -jeśli mi, panie, nie wierzycie, spytajcie Owena Greylocka, Mistrza Miecza Barona von Darkmoor. Moja matka chciała tylko, bym miał dobre nazwisko. Prawda, jej zaciekłość i upór były źródłem strachu Stefana. Ale nawet jeśli marzyła, że któregoś dnia zostanę szlachcicem, nie były to moje marzenia. Nazwisko zaś mam... - ściszył głos, ale jednocześnie nadał mu ton lekko wyzywający. - Była to jedyna rzecz, której ojciec mi nie odmówił. Nigdy publicznie nie zaprzeczył moim prawom do nazwiska von Darkmoor... i pod tym mianem niech mnie pochowają. Usłyszawszy te słowa, Roo skrzywił się, a Nicholas westchnął: - Wszystko to jest bardzo skomplikowane. Lordzie Jamesie... masz jakieś propozycje? James wciąż grzebał w papierach, które wręczył mu Lender. - Wasza Książęca Mość, proponuję, żebyś zastanowił się nad tą sprawą, po kolacji zaś przedstawię sugestie oskarżenia publicznego... - Zgoda - rzekł Nicholas. - Odraczamy sesję i wyrok. Strażnicy skinęli na wszystkich więźniów, więc Erik i Roo ruszyli ku pozostałym. - Co to wszystko znaczy? - spytał Erik Lendera. Ten nie wyglądał na zadowolonego. - Znaczy to, że się nad wszystkim zastanowi, jak powiedział. Poznacie wyrok po kolacji. - Spoglądając za Księciem, który właśnie opuszczał salę, dodał: - Rano i tak będzie po wszystkim... Gdy strażnicy ustawiali ich za Sho Pi. Roo zapytał: - A jak sądzicie, co się teraz stanie? - Gdybyście obaj nie uciekli i od razu opowiedzieli tę historię, Nicholas skłonny byłby wam chyba uwierzyć... aleście uciekli i to przemawia przeciwko wam... - Milczał przez chwilę, podczas której strażnicy ponownie zakuwali więźniów. - W najgorszym wypadku zawiśniecie na szubienicy. Jeśli Książę znajdzie jakieś okoliczności łagodzące, dostaniecie po trzydzieści lat ciężkich robót. W najlepszym wypadku dziesięć lat służby w Królewskiej Marynarce... Gdy strażnicy kazali im ruszać. Sho Pi obejrzał się przez ramię i spojrzał na Erika. - Może też być jeszcze inaczej... - powiedział i uśmiechnął się enigmatycznie. Erik pomyślał, że ten jegomość zachowuje się dosyć dziwacznie, zważywszy na fakt, iż niedawno skazano go na trzydzieści lat ciężkich robót. Więźniów ponownie odprowadzono do celi śmierci. Nastroje skazanych zmieniały się od tępej rezygnacji i rozpaczy po wybuchy szalonej wściekłości. Śliski Tom teraz okazywał strach - nieustannie chodził wzdłuż ścian celi, wymyślając jeden po drugim szalone plany pokonania strażników, opanowania pałacu i wyrwania się na wolność. Był też przekonany, że Szydercy tylko czekają na jakąkolwiek oznakę buntu, by uderzyć na pałac i uwolnić swych uciemiężonych przez tyranię braci. Po godzinie Bysio nie wytrzymał. - Chłopie... daj sobie spokój i odpocznij. I tak cię powieszą. Oczy Śliskiego Toma rozwarły się szerzej, i nagle ze zwierzęcym niemal rykiem rzucił się na swego kompana, sięgając dłońmi do jego gardła. Bysio chwycił go za ręce, odsunął je od siebie i niewiele myśląc, wyrżnął go głową w twarz. Tom zrobił zeza i ogłuszony upadł na ziemię. Bysio ułożył nieprzytomnego kompana w kącie na słomie. - Przez jakiś czas będzie trochę spokoju - powiedział. - Tylko na tym ci zależy? - odezwał się ktoś z głębi celi. - Chcesz mieć spokój? No, mój Bysiu, jutro rano otrzymasz tyle spokoju, ile tylko zapragniesz... Może Tom miał rację... Może powinniśmy umrzeć, walcząc ze strażą. - Czym? - prychnął Bysio. - Drewnianymi łyżkami? - Spieszno ci do śmierci? - spytał rozmówca. Bysio potarł dłonią podbródek. - Każdy musi umrzeć... pytanie tylko, kiedy. Gdy zdecydowałeś się zejść ze ścieżki prawa, sam wydałeś na siebie wyrok... czy ci się to podoba, czy nie... - Westchnął i zrobił melancholijną minę