... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Ale co z tego? Cóż w tym produkcie jego własnej wyobraźni (jak dobrze zna nieszczere pozy i wzdychy Elżbiety!), w jego konsekwencjach, bądź interpretacjach, wywraca jego, Andrzej, świat rzeczy i pojęć, konstrukcję istnienia, w której określone miejsca zajmują drzewa, dzieci, lampy uliczne, pokój światowy, Voltaire, kompot ze śliwek, Mercedes 190. twórczość Hemingway’a, papierosy mentolowe, plan inwestycyjny wino Chianti i mnóstwo innych rzeczy? Usiłuje sobie bardzo dokładnie wyobrazić Teresę z kimkolwiek, w oparciu o własną wiedzę: jest to przykre, lecz nie wstrząsające. Ostatecznie Teresa śpi z Jackiem, a także nie dopuszcza Andrzeja do pełnej kontroli nad swą egzystencją; zawsze zakazywał sobie takiego myślenia o Teresie gdy był z nią, kiedy tęsknił do niej, do jej smaku i zapachu cen zakaz był warunkiem ich współżycia, fabrykatem dojrzałości i zwycięstw ogólniejszych niż zwykła miłość. Mimo tych wentyli wie jednak, że gdyby czekał w tej chwili pod oknem, za, którym Teresa wyczyniałaby jakieś bezeceństwa na skrzypiącym tapczanie z mężczyzną bez twarzy i bez nazwiska, ogarnęłoby go (choć na chwilę) niezachwiane przekonanie, że świat wypełnił się czymś potwornym na co nie sposób się zgodzić. Wychodzi naraz z auta, zamyka je pośpiesznie i biegnie na górę, ostrożnie badając każdy szmer. Idzie cicho korytarzem, stąpa uważnie, nawet skrada się nieco, staje przed drzwiami mieszkania Kostkowskiego: brudno czerwony, nieprzyzwoity guzik dzwonka (na który nie zwracał nigdy uwagi) fascynuje go przez chwilę, trzeba walczyć z błazeńską pokusą naciśnięcia; przemaga ją jednak i pochyla się ku dziurce od klucza, wstrzymując oddech. Klucz, oczywiście, jest wyjęty z zamka (pierwszorzędna taktyka! zapomniany klucz w zamku świadczy, że ktoś NA PEWNO jest w środku!), natomiast drzwi między przedpokojem a pokojem zamknięte (dobra robota! Andrzej postępuje tak samo: chodzi o 10, ażeby maksymalnie izolować korytarz, ziemię niczyją i zaludnioną przez niekontrolowanych przechodniów, od wnętrza użytkowanego lokalu, w którym ukrywa się fakt, że ktoś jest). Kostkowski, oczywiście, nigdy tych drzwi nie zamyka, przebywa w tym lokalu legalnie, ma prawo do okrzyków i odgłosów, lecz inni szukają dodatkowego poczucia ochrony. Myśli, jak zachowałby się ten tam gdyby jednak przycisnąć dzwonek? Wyobraża sobie pot okrywający plecy tamtego, nagłe wtulenie głowy w pachę Elżbiety, parszywe zwiotczenie wszystkich mięśni i nieodwołalną decyzję nie otwierania, niech się dzieje co chce! I absurdalna myśl o rynnie za oknem, o aroganckim słońcu i bezmyślnej swobodzie powietrza na ulicy, gdzie nikomu nic nie— grozi. Czyli to wszystko, co działoby się z nim, więc myśli, a ja? jak ja zachowałbym się, tam, za tymi drzwiami, przy Teresie, która szeptałaby zapewne ze straceńczą uciechą, w gwałtownie tłumionym ataku nieopanowanego chichotu: „Co, stary? Łyso ci teraz…”; co bym zrobił? otworzyłbym, czy nie? na całego, va banque, do drzwi i mina z głupia frant? czy głowa w poduszkę, niemiły zapach, mokro w pachwinach i na nosie? Uśmiecha się nawet samokrytycznie, bo jeśli już przypisuje sobie jakąś przebojowość, to czemu nie naciśnie guzika i nie wejdzie po swoje? Pochyla się ponownie ku dziurce od klucza i tym razem ogarnia go przekonanie, że świat jednak wypełnił się czymś przebrzydłym” i zawstydzającym na co nie chce się przystać. Schodzi szybko na dół i chroni się w aucie; spogląda na zegarek, dochodzi dwunasta czterdzieści pięć. Co sobie wyliczył anonimowy informator podając dwunastą jako godzinę inwigilacji? Przecież oni tak mogą… W tym momencie, po raz pierwszy, czuje ból i stratę: ogarnia go poczucie zagubienia, krzywdy niezasłużonej w zamian za dobro i lojalność. Wysiada ponownie z wozu i idzie w kierunku piaskownicy gdzie bawią się dzieci. Myśli: Paweł, nasz syn, nie zasłużył na to; ach, ty wstrętna kurwo! Postanawia odjechać natychmiast, z żalem w sercu, przekutym w kolczugę dla niezłomnej obrony Pawła, jego dziecka. Siada za kierownicą i sięga po kluczyk, kiedy reflektuje się, że jak odjedzie nie dowie się niczego, zaś trucie sobie, jej i dziecku życia w oparciu o jakiś cholerny anonim byłoby nonsensem. Postanawia: należy wyrzucić wszystko precz z pamięci i wrócić do normalności bez względu co się za nią kryje. Włącza silnik i w tej chwili otwierają się kostropate drzwi klatki schodowej i staje w nich Elżbieta. Jest zaskoczona, twarz jej krzywi się komicznie i bezmyślnie: przystaje, niepewne, a za chwilę zaczynają jej drżeć wargi. Andrzej wygląda nieszczególnie, jest bardzo blady, uśmiecha się głupio, co może wydawać się groźne; otwiera nagłym ruchem drzwiczki i mówi białymi wargami: — Wejdź, proszę…. — po czym orientuje się w swej chwilowej przewadze i w porażeniu Elżbiety i dodaje: — Właśnie na ciebie czekam… — Elżbieta siada, twarz ma zwartą, kropelki potu przebijają puder na nosie; opanowuje się, mówi impertynencko choć cicho: — No, jedź już. Skoro już wiesz… Andrzej wie dobrze, że ten tam na górze albo zamyka jeszcze drzwi, albo czeka parę minut, gdyż nigdy nie wychodzi się razem, nakazują to elementarne zasady taktyki