... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

.. Heczko był w rozpaczy. Gerok wciąż mruczał, a Kaleta uśmiechał się złośliwie, bezwiednie bowiem radował się z klęski kierownika. Po drodze uświadomił sobie, że Heczko zabrał z sobą Maryśkę do dyrektora, żeby jegc afekty wyzyskać na rzecz swoich planów. Nie był jednak pewny, czy Heczko istotnie działał tutaj celowo, czy też wszystko było przypadkiem. Teraz utwierdził się w przekonaniu, że to było jednak „polityczne pociągnięcie". „To nieuczciwe!" — myślał z niechęcią, a równocześnie cieszył się, że Maryśka umiała się znaleźć. Dyrektor tymczasem, pragnąc zatrzeć przykre wrażenie, stał się gadatliwy. Nie czekając na wy łuszczenie spralwy przez delegację jął hałaśliwie zapewniać, że myśli o tamtej kotłowni, że jutro wysyła raport do naczel- 96 Wiaaumu uuwiem, uc letnimi u dyrekt zrozumienia dla tego rodzaju pracy dla społeczeństwa. On je nia i dlatego wszystko uczyni, by było dobrze. I w ciągu tygodnia musi zapaść decyzja, i to pomyślna decyzja. Musi być pomyślna, gdyż widzi w tym jedyny sposób przebłagania zagniewanej czy niepotrzebnie obrażającej się panny Maryśki... — Maryśka Maryśką, panie dyrechtor — przerwał mu naburmuszony Gerok. — Ona tu nie ma nic do gadania, tylko my! Głupie to jeszcze, smarkate, nie wiem po kigo diabła... — Przepraszam, że przerywam... — podjął kwaśno Żabczyńskd. — Nie będę się iz panem spielrał, panie... Jak się to pan nazyiwa? — Gerok, za przeproszeniem! — ...panie Gerok! Nie będę się z panem spierał, czy było dobrze, czy niedobrze, iż panna Maryśka przyszła tutaj jako członek delegacji. Ja uważam, że dobrze! I jeżeli ja wydębię kotłownię dla was, to proszę przyjąć do wiadomości, panie... — Gerok, za przeproszeniem! — ...panie Gerok... Dziwne pan ma nazwisko! Co chciałem powiedzieć? Aha! Że jeżeli wydębię ową kotłownię dla waszej szkoły, to uczynię to tylko ze względu na to, że w delegacji brała udział panna Maryśka! — Czyli innymi słowy, panie dyrektorze — wszczął zjadliwie Kaleta — pan dyrektor zrobi to nie dla nas, tylko dla panny Maryśki? — Tak! — zawołał dyrektor z emfazą, lecz znowu się spostrzegł, że palnął głupstwo. — No, niby tak. Jak już powiedziałem, czynię to dla dobra sprawy leżącej nam wszystkim, Polakom, na sercu zwłaszcza tu, na zachodnich rubieżach Polski... 7 Wyorane kamienie 97 xs.aieta. ' ""------- ,.,,„,„,.,„........,.,:,.„....,„.,„„ — Tak jest! Której trzeba bronić do ostatniej kropli krwi! — wołał Żabczyński nie poznając się na kpinie Kalety. — I jak powiedziałem, kotłownia będzie wasza, kotły każe dyrekcja usunąć, a reszta to już w waszych rękach, panowie! — No, panie dyrechtocr, my już se domy sami rady! — zauważył szorstko Gerok. — Proszę nie mieć strachu! Dyrektor odrzekł, że nie ma wcale strachu, jak mu imputuje pan... — Gerok, za przeproszeniem! Prezes Komitetu Rodzicielskiego! Stary powstaniec! ...jak mu imputuje pan prezes Komitetu Rodzicielskiego. Tylko jeszcze jedno. Dyrekcja zastrzega sobie roczny czynsz w wysokości 50 złotych! — Pieruna! — obruszył się Gerok. — Za starą ruderę? — No, ale postaram się, żeby go obniżono do dwudziestu złotych rocznie! — zakończył dyrektor i wstał. Odprowadził delegację do drzwi z uroczystą miną, nadęty. Gerok spojrzał z lekkim żalem na pudełko z cygarami, na butelki i próżne kieliszki. Mierził go widok pełnego kieliszka panny Maryśki. „Niech mnie całuje w pięta" — pomyślał z rezygnacją i wyszedł ostatni. Dyrektor stał w progu i poprawiał monokl w oku. Na korytarzu Gerok zapytał Heczkę, dlaczego dyrektor nosi w oku szkiełko z zegarka. Spadnie mu kiedyś i rozbije się... Nie doczekał się odpowiedzi, bo koło nich przeszła Edyta. Niosła jakąś sporą książkę. Przechodząc koło Heczki spojrzała przelotnie w jego oczy. Zauważył to Kaleta. W tej drobnej chwilce dostrzegł w jej spojrzeniu głębię bolesnej tajemnicy. Przeszła, a Gerok spluwał i mruczał coś o Maryśce. — Przepraszam! — rzekł znienacka kierownik. — zawrócił. Gerok i Kaleta poszli. Gerok klął teraz głośno na dyrektora z powodu Maryśki. __ Po kigo diabła braliście z sobą tę kozę? Przecież to widoczne, że ten stary byk leci na nią! Już jedną szkopyrtnął... tę Edytę, a teraz ma smak na Maryśkę... Diabeł wam poświecił, panie Kaleta! Pierun jasny za-pierunowany! Powiada gizd niemoreśny, że jeżeli nam da kotłownię, zrobi to tylko dla Maryśki... Trzeba jej pilnować, panie Kaleta! Ale com sobie wspomniał! Kierownik wrócił do dyrektora w sprawie węgla. Leć pan, panie Kaleta, za nim i powiedz, żeby węgle było po niedzieli! — Dlaczego po niedzieli? — Bo już nie ma wiele w drewutni! Dzisiaj tam zaglądałem! Dzieci będą marzły jak sto diabłów, jeżeli nie będzie węgla po niedzieli. Leć pan, panie Kaleta! Kaleta poszedł. Stanął w korytarzu, obejrzał się za kierownikiem. Słyszy jego głos z otwartych drzwi kancelarii na końcu korytarza. Głos jego jest proszący i nalegający. — ...ależ to przecież będzie nasze dziecko, Edyto, to ja... _>— Nie, nie! — protestuje dziewczyna. — Nie mogę! Idź!... — Edyta! Kaleta cofnął się zmieszany i zaskoczony. Czyje to właściwie będzie dziecko? Heczki czy Żabczyńskiego? Raczej Heczki! Było mu przykro, że odkrył ich tajemnicę. Zagadkowy żal przewalił się w nim, przemienił w gniew. Zacisnął pięści i wyszedł. — No i co? — zapytał Gerok. — Rozmawiałem z kierownikiem. Prosi, żebyśmy nie łatwienia. — Z dyrektorem czy z Edytą? — A skąd ją mogę wiedzie, do jasnej cholery? — wrzasnął wściekły już Kaleta. Gerok spojrzał na niego z boku i uśmiechnął się pobłażliwie. Spokojnie pytał dalej: — A węgiel? — Będzie węgiel! Powiedziałem przecież! Muszę śpieszyć, panie Gerok! Przebaczcie, że się uniosłem... Muszę być po pierwszej godzinie w klasie! — No, to niech pan śpieszy! Jo se pójdą pomaluńku — przeszedł znowu w kpiarską gwarę — bo u mnie to już wszystko było..