... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Pozwoliłam sobie na nią, a on, mój rycerz, mógł ją rozpalić. Szalał za mną, ja zaś pozwoliłam mu się wyszaleć, dopóki również mój kielich się nie przepełnił i nie rozprysnął na kawałki przy akompaniamencie tysiąca dzwonków. Wtedy krzyknęłam, a Rosz zawołał moje imię. Złożył swoją ofiarę, oboje byliśmy szczęśliwi, pod ciężarem zmęczenia jego piękne ciało spoczęło na moim. Czułam, że go kocham. Och, gdyby każdy dzień mógł się tak zaczynać i tak kończyć! Ścisnęłam dłoń Rosza i razem wróciliśmy do naszej pustelni. Przy stole siedział Arsłan, który uśmiechnął się na nasz widok. Trzymając się za ręce, stanęliśmy w wejściu. Szaman nic się nie zmienił od czasu, kiedy po raz pierwszy przebywaliśmy u niego w Ałtaju. — Widzę — powiedział — że para królewska jest szczęśliwa, że wzajem pałacie do siebie miłością. Wyjrzał przez okno na jezioro, w którym odbijało się niebo. Ale to nie jest świat i nie jest wasze przeznaczenie. — W jego pogodnym tonie przebijało ubolewanie. — Wasz los związany jest z losem Mongołów, nie próbujcie przed nim uciekać. — Chciałam zaprotestować, lecz ciągnął: — Oni bez was nie mogą podbić świata, a wy bez nich nie dostaniecie się na obiecany wam tron. * Nawet gdybyśmy chcieli — odparłam — nie możemy uciec przed swoim przeznaczeniem. To Mongołowie nas opuścili, a nie my ich! * Tak wam się wydaje, bo patrzycie oczami Zachodu, ale ja wam powiadam, że oni cierpią. Naród Mongołów pogrążony jest w smutku, a wielki chan nie spocznie, dopóki was nie odnajdzie. * My nie jesteśmy im potrzebni jako para królewska, którą w istocie jesteśmy—wtrącił się Rosz—tylko jako znak bojowy, jak ongony, te małe laleczki u brzegu płaszcza dostojnego chagana! Arsłan pokiwał głową, a po zmarszczkach jego pergaminowej twarzy przemknął uśmiech. — Minęły czasy potężnego Kowala Temudżyna, jedynego Czyngis--chana. Im więcej synów płodził — a ci z kolei wnuki — tym bardziej państwo się rozprzęga, tonąc w odmętach ślepoty, zazdrości i mędrkowania! — Westchnął głęboko. — Ale istnieje wielki duch wszystkich Mongołów, który unosi się nad nimi na wiecznie błękitnym firmamencie nieba, i on wie, że jest tylko jedna droga, wspólna, i tylko jeden cel: wszystko albo nic! — Arsłan zniżył głos, który wydawał się teraz docierać z bardzo daleka. — Nawet jeśli to nic ukrywa się jeszcze w głębinach oceanu niby bezkształtny potwór morski. Pewnego dnia się wynurzy i wchłonie naród Mongołów w morze zapomnienia, jakby ten nigdy nie stał u szczytu potęgi. * Dlaczego? — spytał z wahaniem Rosz. Arsłan popatrzył nań twardym wzrokiem. * Bo potęga musi chcieć wszystkiego! * A my? — zaprotestowałam. — A „reszta świata"? * Wy, para królewska, dzielicie los Mongołów. — A jeśli nie zechcemy? — odpowiedziałem pytaniem z równie stanowczą miną. Arsłan milczał przez dłuższą chwilę. Starzec, po którym nie spodziewałam się żadnych wykrętów, wydawał mi się jakiś odległy. Emanowało zeń coś proroczego. * „Reszta świata" obejmuje też ocean. Kto zdobędzie panowanie na morzach, ten będzie panem świata, panem ognia i wody, ziemi i powietrza. * To im się nie uda! — wykrzyknął Rosz. * Oni tego nie wiedzą — dodałam tylko. * No to uda się innym, za tysiąc lat. Podniosłam wzrok ku niebu. Wędrowały po nim obłoki, duże ptaki zataczały kręgi wysoko w przestworzach i pikowały ku nadbrzeżnym skałom, które odbijały się w wodzie. Ciemny punkt na jeziorze, człowiek w łodzi, zniknął; spokojnymi zanurzeniami wiosła przecinał gładką taflę i tworzył rozchodzące się kręgi. Wtem usłyszałam wołanie Rosza: — Widziałem jeźdźców! W górze na skałach! Jego głos wydobywał się spomiędzy skał nad grotą, gdzie szukał jaj w ptasich gniazdach. Odwróciłam się w stronę szamana. Miejsce przy naszym stole było puste. Wybiegłam na zewnątrz i zobaczyłam grube liny zsuwające się po skałach niczym węże. Mój Rosz zeskoczył mi pod nogi, zapowiedziany przez osuwisko niedużych kamieni. Wskazałam bez słowa na liny. Spuszczali się po nich zwinnie mężczyźni, których poznałam od razu. Byli to ludzie imama, asasyni z Alamutu. Uklękli przed nami, a ich dowódca rzekł: — Dziękujemy Allanowi, że odnaleźliśmy parę królewską w dobrym zdrowiu. Przybyliśmy tu jako wasza eskorta, aby zaprowadzić was do Róży. Allahu akbar! L. S. Z Kroniki Williama z Roebruku W uroczystość św. Efrema Syryjczyka* A. D. 1255 W uroczystość objawienia św. Michała Archanioła* wróciliśmy do swojskiego labiryntu pałacu Kallistosa, z którego wyruszyliśmy przed dwoma laty. Po wszystkim, co się nam przytrafiło, okres ten wydawał mi się zgoła wiecznością. Gosset, wielki domestikos, któregośmy wtedy zostawili, zażyczył sobie wysłuchać do końca całej naszej historii. Na trierze, oprócz wiernego penikrata, znajdowała się również pani Ksenia, która od razu bardzo mi się spodobała i podczas rejsu uchroniła mnie od choroby morskiej, ponieważ huśtaniu, chybotaniu i przechyłom statku przeciwstawialiśmy własne rozkoszne kołysanie. Żwawa wdówka, nie stroniąca od morskiej podróży, miała przy sobie córeczkę Hamona i Szirat, czteroletnią już Alenę Elaię. Najczystsza radość u rodziców, głęboki smutek u Kseni, którą z wielkim oddaniem próbowałem pocieszyć. Kochała bowiem to dziecko, które przecież nie znało rodziców, jak matka, i również Alena Elaia była przywiązana do niej podobnie jak do penikrata, zmuszonego wejść w rolę ojca. Teraz była zasypywana nadmiarem uczuć przez obcą kobietę i otrzymała — jakkolwiek już wydoroślałego — ojca trzpiota, który mógł być dla niej raczej starszym bratem, a nie rodzicielem zasługującym na respekt. Imię jej pozostawiono, była już wszak ochrzczona. Jej ojcem chrzestnym był książę Antiochii Boemund VI. Dostosowała się dosyć szybko, lecz jej przybrana matka cierpiała