... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

On jednak patrzy jak artysta. W gruncie rzeczy archeolog — to historyk sztuki. Może jej powierzchowność znajduje jakieś odniesienie w sztuce i to go zafascynowało? To jest prawdopodobne... 30 To wszystko absorbowało ją do tego stopnia, że któregoś dnia rano, kiedy tak zagłębiona w rozmyślaniach leżała cichutko i grzecznie, Marzena, która „bezszmerowo" sprzątała, zaniepokoiła się jej milczeniem. Czyżby się źle czuła? - Pani Celino, czy to przerwa międzysemestralna? — zażartowała niepewnie — na niczym mnie pani nie złapie? Celina ocknęła się z zamyślenia i milcząc skierowała na nią swoje duże, orzechowe oczy. Przyglądała się jej bacznie, rzeczowo, jakby ją widziała po raz pierwszy. — Coś niedobrze? — zaniepokoiła się Marzena z troskliwością, która ją samą zaskoczyła. Powiedziała to jak do małego, chorego dziecka. — Może dać proszki? Zaraz przyniosę wody do popicia... - Nie, nie — oświadczyła stanowczo Celina. — Czuję się doskonale. A wie pani? Przyglądałam się pani i tak myślałam — do kogo pani jest podobna. — Dlaczego muszę być do kogoś podobna? — speszyła się Marzena, po czym dodała — trochę do mamy, trochę do taty, jak to zwykle bywa. Ale przecież pani ich nie zna. — Nie znam. Ale chętnie bym poznała. To pani ma rodziców? — zdziwiła się nagle. Co ten Adam tam jej ponawypisywał? - zirytowała się, ale odpowiedziała z półuśmiechem: — Na ogół każdy ich ma... - Tak, ale Adaś kiedyś mi pisał, że pani jest taka samotna... - Ach, to takie tam lirycznie poetyczne głupstwa. Jemu na pewno chodziło o to, że nie mam stada przyjaciółek. Rzeczywiście nie mam. — To dobrze, to bardzo dobrze, moje dziecko — gorliwie przyświadczyła Celina, myśląc praktycznie. Jeśli nie lubi przyjaciółek, to nie będzie się włóczyć po wizytach ani przesiadywać z nimi w kawiarniach. O, to jest cecha dodatnia. Nie będzie tracić czasu na głupie paplanie. Lepiej niech się zajmuje czymś pożytecznym. I uśmiechnęła się życzliwie. Po czym wyjaśniła: -Ale ja myślałam nie o podobieństwie rodzinnym. Czy nikt pani nie mówił, a przede wszystkim czy nie mówił już tego Adaś, że pani mu przypomina jakiś obraz albo rzeźbę, albo... bo ja wiem... Bo mnie się zdaje, że chyba już widziałam taką twarz, jak pani. Usiłuję sobie w tej chwili skojarzyć... 31 Celina oczywiści-' kłnmnla w » wuy, Miirwna nikogo jej nie przypominała, .-.I,- po piwwi.. \wi»l* -prowokować Marzenę do tak chętnie uprawiiin< i - "/¦ (łzifwr/yny powtórzenia jakichś na ogół prawdziwych I ul. /mylonych komplementów, co zwykle stosuje się w celach , ,k lamowych, » po drugie bardzo chciała doszukać się przyczyny, .Ilu której Adam uważał tę dziewczynę za piękną. i. Rozdział piąty Marzena robiła codziennie zakupy, gotowała, utrzymywała w porządku całe mieszkanko i prowadziła dyplomatyczne pertraktacje z panią Sabinką, która była niezbyt zadowolona z obecności tej młodej osoby. Po obiedzie, korzystając z popołudniowych godzin drzemki Celiny zamykała się w swoim, a właściwie Adasia, pokoju. Chwila odpoczynku, ale bardzo krótka. Tyle, żeby się przestawić z tego grzecznego szczebiotu ze starszą panią na własne sprawy. Próbowała więc pracować; jakoś przygotować się do egzaminów, które zbliżały się nieuchronnie, których pomyślne zdanie było warunkiem takiego życia, o którym marzyła, które jeszcze niedawno wydawało się jej za dobre dla niej. Tak, za dobre! Ale chciała mieć właśnie takie, to upragnione i chciała je zdobyć. Nie miała o sobie zbyt wielkiego mniemania, ale chciała je mieć. Nie jest to łatwe dla kogoś, kogo trapi coś w rodzaju kompleksu niższości. I dlatego zdarzało się jej robić ważne miny i sztukować dobrze sobie znane braki wielką pewnością siebie. Wychodziło to czasem dość nieudolnie, ale uważała, że są to zagrania, które należy traktować jako niezbędne wprawki. Z tymi przyjaciółkami, o których mówiła z Celiną - to właściwie mówiła prawdę. Może by i chciała je mieć - ach, gdyby natrafić na taką Anię z Zielonego Wzgórza... Ale to jakoś nie wychodziło. A poza tym w gruncie rzeczy wszystkie dziewczyny uważała za trochę lepsze od siebie. Pod różnymi względami. A może nie tyle lepsze - ile lepiej wyposażone przez los. Ileż razy spotykając różne dziewczyny myślała, że są od niej lakieś lepsze, jakieś bardziej udane. Zazdrościła pięknych nóg, nie śmiała nawet marzyć, aby mieć tak piękne oczy jak niektóre /<¦ spotykanych kobiet i martwiła się swą nieśmiałością, którą / takim trudem musiała nieraz pokonywać. Jasne, że gdyby miała te wszystkie urokj, ^talenty, którym^.jfiatura i los obdaro- Odpowiednia dziewczyna Is,;., „i 33 i wały inne dziewczyny, jej życie na pewno byłoby bujne, barwne i pełne. A tymczasem... wzdychała w momentach takich rozważań i zniechęcenia - tymczasem jestem miła, pracowita, i można na mnie polegać — ¦ to jest wszystko. Chłopcy... Wzruszyła ramionami i już wychodząc, w przedpokoju spojrzała w lustro z nieufnością i westchnęła. Wszystko układa się inaczej atrakcyjnej dziewczynie... Albo i nie - pomyślała naraz z nieśmiałą przekorą — bo przecież nigdy nic nie wiadomo... I wyszła, zamykając za sobą cicho drzwi. Była to godzina poobiednia i Celina drzemała spokojnie, obłożona na wypadek wcześniejszego obudzenia książkami i gazetami. Marzena szła tymczasem szybko w stronę śródmieścia. Padał deszcz, ta drobna, gęsta mżawka, która oddziela człowieka od reszty, zostawiając go na pastwę odosobnienia i melancholii. I znów więc wróciła nieufność i niewiara we własne siły. Marzena z niechęcią wyjęła z kieszeni kalendarzyk, w którym zapisywała adresy. Być może będą przydatne i należało je zbadać po prostu na wszelki wypadek. Zupełnie nie była pewna, czy ten wszelki wypadek zaistnieje i jak mógłby wyglądać, ale o tym wolała nie myśleć. Szła więc przez smutną, szarą ulicę, aby, jak to się mówi, cokolwiek załatwić i mieć już niektóre sprawy z głowy. I nie chciała myśleć o tym, co będzie później ani w ogóle o przyszłości. Tymczasem Celina obudziła się i zapaliła małą lampkę przy tapczanie. Na dworze było jeszcze widno, ale szyby pokryte wysypką deszczowych kropli wywoływały wrażenie smutku i opuszczenia. Całe szczęście, że istniało to małe światełko lampki i ono stwarzało od razu jakąś zaciszność i przytulność. Usadowiła się wygodnie, wzięła do ręki książkę, ten polecany przez Marzenę kryminał, ale kiedy spomiędzy kartek wysunął się wtedy cicho i przymilnie list Adama, zatopiła się w rozmyślaniach. Ach, ten Adaś. Wieczna radość i wieczne zmartwienie