... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Mają żyć w celibacie do końca swoich dni, aby w każdej chwili można było do nich wrócić. - Pszczółko? - odezwał się Bączek. - Bzzzzzzzz? - Przepraszam - powiedziałam, opierając się bezwładnie o ścianę. - Właśnie zobaczyłam przez okno wypadek samochodowy. Nie byłam zresztą w tej rozmowie potrzebna, bo Bączek truł przez dwadzieścia minut o cenie namiotów ogrodowych, a potem powiedział: - Muszę kończyć. Gotujemy dziś wieczorem kiełbaski z dziczyzny z jagodami jałowca i oglądamy telewizję. Uch! Wypaliłam całą paczkę Silk Cutów w akcie autodestrukcyjnej rozpaczy egzystencjalnej. Mam nadzieję, że oboje tak się utuczą, że trzeba ich będzie wyciągać przez okno dźwigiem. 5.45. Zęby nie wpaść w otchłań samozwątpienia, usiłuję się skupić na wkuwaniu nazwisk członków gabinetu cieni. Nie znam wybranki Bączka, ale wyobrażam ją sobie jako wysoką chudą blondynę w typie olbrzymki z dachu, która wstaje codziennie o piątej rano, idzie na siłownię, naciera się solą, a potem cały dzień kieruje międzynarodowym bankiem handlowym, nie rozmazując sobie mascary. Uświadamiam sobie ze wstydem, że przez wszystkie te lata byłam tak zadowolona z siebie dlatego, że to ja skończyłam z Peterem - a teraz on skutecznie kończy ze mną, żeniąc się 146 z panną Walkirią Tyczką. Nasuwa mi się ponura, cyniczna refleksja, że miłosne cierpienia mają więcej wspólnego z urażoną dumą niż z poczuciem straty, oraz podrefleksja, że Fergy może być tak nieznośnie pewna siebie dlatego, że Andrew nadal chce ją odzyskać (póki nie ożeni się z inną, hłe, hłe). 6.45. Zaczynałam oglądać dziennik, z notesem w pogotowiu, gdy do mieszkania wpadła moja matka obładowana reklamówkami. - Kochanie - powiedziała, przepływając do kuchni - przyniosłam ci pyszną zupę i kilka moich eleganckich strojów na poniedziałek! Miała na sobie jasnozieloną garsonkę, czarne rajstopy i szpilki. Wyglądała jak Cilia Black z Randki w ciemno. - Gdzie są łyżki wazowe? - spytała, trzaskając drzwiami szafki. -Doprawdy, kochanie, co za bałagan! Obejrzyj te rzeczy, a ja tymczasem podgrzeję ci zupę. Postanawiając zignorować fakt, że a) jest sierpień, b) piekielny upał, c) 6.15 i d) nie chcę żadnej zupy, zajrzałam ostrożnie do pierwszej reklamówki, w której było coś plisowanego, sztucznego i jaskrawożółtego w liściasty wzór. - Eee, mamo... - zaczęłam, ale zadzwoniła jej torebka. - To pewnie Julio. Tak, tak. - Notowała coś, przytrzymując komórkę ramieniem. - Tak, tak. Przymierz to, kochanie - syknęła. - Tak, tak. Tak. Tak. Tak więc straciłam dziennik, a mama poszła na jakiś koktajl, zostawiwszy mnie w śliskiej zielonej bluzce, jaskrawoniebieskiej garsonce i z niebieskimi cieniami po same brwi. - Nie bądź niemądra, kochanie - rzuciła mi na odchodnym. -Jeśli nie zrobisz czegoś ze swoim wyglądem, nigdy nie znajdziesz nowej pracy, nie mówiąc o nowym chłopaku! Północ. Po wyjściu mamy zadzwoniłam do Toma, który zabrał mnie do galerii Saatchi na wernisaż swojego kumpla z akademii, żebym przestała się zadręczać. - Bridget - wymamrotał nerwowo, gdy znaleźliśmy się 147 w tłumie grunge'owej młodzieży. - Wiesz, że nie wypada się śmiać z instalacji, prawda? - Dobrze, dobrze - odparłam ponuro. - I tak nie jestem w nastroju do śmiechu. Niejaki Gav powiedział nam "cześć": na oko dwadzieścia dwa lata, seksowny, w krótkim T-shircie, który odsłaniał twardy jak deska do mięsa brzuch. - To jest naprawdę, naprawdę, naprawdę niesamowite - mówił Gav. - Tak jakby skalana utopia z tymi naprawdę, naprawdę dobrymi echami jakby utraconej tożsamości narodowej. Cały podniecony zaprowadził nas przez wielką białą przestrzeń do rolki papieru toaletowego, która miała papier w środku, a karton na zewnątrz. Spojrzeli na mnie wyczekująco, a ja poczułam, że zaraz się rozpłaczę. Tom rozpływał się nad olbrzymią kostką mydła, w której odciśnięto kontur penisa. Gav gapił się na mnie. - Rany, to naprawdę, naprawdę... - wyszeptał z czcią, gdy mrugałam oczami, usiłując powstrzymać łzy - ...odlotowa reakcja. - Muszę iść do łazienki - wypaliłam i przemknęłam biegiem obok sterty torebek na podpaski. Pod przenośną toaletą była kolejka, więc stanęłam na końcu, cała się trzęsąc. Nagle, kiedy już prawie dochodziłam do drzwi, ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Był to Daniel. - Bridge, co ty tu robisz? - A jak myślisz? - warknęłam. - Przepraszam, spieszę się. Wpadłam do kabiny i miałam już zrobić swoje, gdy dotarło do mnie, że jest to tylko odlew wnętrza toalety, opakowany próżniowo w plastik. Daniel wetknął głowę do środka. - Bridge, nie siusiaj na instalację, dobrze? - powiedział i zamknął drzwi. Kiedy wyszłam, już go nie było. Nie widziałam też Gava, Toma ani nikogo znajomego. W końcu znalazłam prawdziwe toalety, usiadłam na sedesie i wybuchnęłam płaczem, myśląc 148 o tym, że nie nadaję się już do życia w społeczeństwie i powinnam gdzieś wyjechać, póki ten stan nie minie. Tom czekał na mnie na zewnątrz. - Chodź porozmawiać z Gavem - powiedział. - On naprawdę, naprawdę na ciebie leci. - Spojrzał na moją twarz. - O cholera. Odwiozę cię do domu. To wszystko jest do chrzanu. Kiedy ktoś cię opuści, poza tym, że za nim tęsknisz, poza tym, że rozpada się cały ten mały świat, który razem stworzyliście, i że wszystko, co widzisz albo robisz, przypomina ci o tej osobie, najgorsza jest myśl, że była to próba jakości i teraz wszystkie części, z których się składasz, noszą stempel ODRZUT przystawiony przez kogoś, kogo kochasz