... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Powinnaś obecnie szukać pociechy w modlitwie. — Chrześcijanin nie ma żony poganki? Chrześcijanin poślubia chrześcijankę? — Mówiono ci to nieraz; Ozemo, rzekła królowa, że Kościół nie pozwala na małżeństwo między chrześcijaninem a poganką. — Chrześcijanin poślubia kobietę, którą kocha najlepiej? — Bez wątpienia; inaczej obraziłby Boga zmyśloną przysięgą. — Tak też myśli Ozema; ale trzeba poślubić drugą żonę, tę którą potem kocha się najlepiej. — Luis wziął Mercedes za pierwszą żonę; — Ozema będzie druga. — Ozema teraz chrześcijanka, więc nie ma grzechu. Izabella westchnęła, a Mercedes, rzewnymi zalewając się łzami prosiła Boga o zesłanie swego światła na duszę biednej cierpiącej. Wszelako arcybiskup uważał się w obowiązku sprostowania błędnych jej wyobrażeń. — Żadnemu chrześcijanowi, rzekł głosem surowym, nie wolno dwóch żon jednocześnie pojmować w małżeństwie; sama myśl o tym ciężkim jest występkiem. Nie możesz być drugą żoną hrabiego, dopóki pierwsza zostaje przy życiu. — Ozema chce być żoną Luisa, chociażby ostatnią ze wszystkich. — Powtarzam ci, że to nigdy nastąpić nie może. Uwagi twoje znieważają ten święty przybytek. Ukorz się, nieszczęsna, albo... - Dosyć arcybiskupie, przerwała markiza de Moya. Ta którą napominasz stanęła przed obliczem sędziego, który pewnie nie odmówi jej pobłażania. Ozema już nie żyje! Rzeczywiście młoda Indianka, zatrwożona groźną przemową prałata, uwikłana w nieprzystępnych dla siebie pojęciach chrystianizmu, zgnębiona wiadomością, że nie może połączyć się z ukochanym, Bogu oddała ostatnie tchnienie; lecz martwe jej lice nosiło jeszcze piętno sprzecznych namiętności, jakie nią miotały przed śmiercią. Taki był koniec pierwszej z owych istot niewinnych, które odkrycie Kolumba wydrzeć miało potępieniu. Izabella, boleśnie tym wypadkiem dotknięta, przeczuwała już wtedy, że śmierć Ozemy jest wróżbą przyszłego spaczenia świętych zasad Zbawiciela, poprzednikiem srogich zawodów, na jakie pobożna jej gorliwość miała być narażoną. ROZDZIAŁ XXX Rozgłos podróży Kolumba dziwnym urokiem otoczył morskie wyprawy. Nie uważano ich już za niegodne ludzi wyższego urodzenia, i wycieczki po oceanie weszły niejako w modę. Panowie, których posiadłości graniczyły z Morzem Śródziemnym lub Atlantykiem, na małych statkach krążyli nieopodal brzegów, przesadzając się w wystawności i przepychu; słowem duch epoki był zupełnie marynarski. Współubieganie się Portugalczyków pobudzało: czynność Hiszpanów, i przyszło na to, że młodzieńców, którzy domowej pilnowali strzechy nazywano piecuchami, nie szczędząc im przycinków, jakie dawniej spotykały przedsiębiorczych właśnie podróżników. W końcu września 1493 roku na cieśninie rozdzielającej Europę od Afryki i łączącej Morze Śródziemne z niezmierną przestrzenią Oceanu Atlantyckiego płynęło kilka okrętów, w różnym celu i kierunku, z których jeden bliżej nas obchodzi. Był to statek niewielkich rozmiarów, pod malowniczym trójkątnym żaglem, sunący w promieniach wschodzącego słońca, na kształt ogromnego ptaka, co z rozpiętymi skrzydłami spieszy do gniazda. Zewnętrzne jego rozmiary nosiły cechę smaku i wykończenia. Na tylnej części kadłubu widać było napis: Ozema; a sam właściciel, hrabia de Llera, z młodą małżonką znajdował się na pokładzie. Luis, zaprawiony w częstych morskich podróżach, osobiście wydawał rozkazy, chociaż Sancho Mundo, dowódca tytularny, krzątał się między majtkami z przybraną powagą zwierzchnika. - Dalej dzieci! zawołał były sternik „Pinty", przytwierdzić dobrze tę kotwicę; bo mimo pomyślnego wiatru nie można zaufać wybrykom Atlantyku. W podróży z don Kolumbem wyjście nasze pod żaglem było nader szczęśliwe, a jednak piekielny mieliśmy powrót. Donna Mercedes, jak widzicie, dzielnie się trzyma na morzu, i nikt powiedzieć nie zdoła jak daleko popłyniemy. Mówię wam, bracia, że w służbie takiego pana czekają nas zaszczyty i bogactwa; pamiętajcie tylko mieć zawsze dzwonki, gdyż one zwabiają złoto, jak dzwon katedry sewilskiej pobożnych chrześcijan. - Mości Sancho, odezwał się Luis, niech jeden z majtków wlezie na przednią reję i niech rozpozna morze w kierunku północno-zachodnim. Słowa te przerwały gawędę Sancha, który pilnował wykonania rozkazu. Gdy majtek był na szczycie, Luis zapytał go co widzi. — Senior przy ujściu Tagu ocean pokryty jest żaglami. Czy możesz je zliczyć? — Widzę ich szesnaście; a teraz oto wynurza się siedemnasty. — A więc przybywamy w porę, moja droga! rzekł Luis radośnie, zwracając się do Mercedes; będę mógł raz jeszcze uścisnąć dłoń admirała przed powtórną jego wyprawą do Indii. I ty zapewne jesteś tym ucieszona? — Przyjemność twoja, Luis, jest moją przyjemnością. — Droga Mercedes, to chętne towarzyszenie mi w podróży tak ściśle nas połączy, że tylko w tobie żyć będę i zrobisz ze mnie co sama będziesz chciała. — Dotychczas rzecz ma się przeciwnie, odpowiedziała hrabina; ty więcej masz szans nakłonienia mnie do tułaczki, niż ja zatrzymania cię w domu. — Miałażby ta wycieczka być przeciwną twojemu życzeniu? zapytał Luis. — Nie, drogi mężu; tym razem spełnienie twych życzeń osobistą sprawia mi przyjemność