... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Ręce miał wciąż wyciągnięte ku mnie; wydawało mi się, że lada moment mnie schwyta. Przytupywałem stopą o ziemię, uderzając dłonią o pośladek i udo. Ze strachu odchodziłem od zmysłów. Zatrzymał się i skręcił obok domu w zarośla. Zmieniłem pozycję, by stać twarzą w jego stronę, a potem ponownie usiadłem. Nie chciało mi się już śpiewać; zaczynało mi brakować energii. Całe ciało miałem obolałe, a mięśnie zdrętwiałe i boleśnie skurczone. Nie wiedziałem, co o tym wszystkim sądzić. Nie potrafiłem się zdecydować, czy mam, czy nie mam się gniewać na don Juana. Przyszło mi na myśl, żeby się na niego rzucić, ale rozdeptałby mnie jak robaka. Chciało mi się płakać. Ogarnęła mnie prawdziwa rozpacz na myśl o tym, że don Juan zadał sobie tyle trudu, żeby mnie przestraszyć, zbierało mi się na płacz. Nie potrafiłem znaleźć żadnego wytłumaczenia dla jego niesamowitych popisów aktorskich; mistrzostwo, z jakim się poruszał, wprawiało mnie w ogromne zakłopotanie. Nie chodziło o to, że usiłował naśladować kobiece ruchy, było raczej tak, jakby jakaś kobieta usiłowała naśladować ruchy don Juana. Miałem wrażenie, ze w istocie usiłuje ona chodzić i poruszać się z typowym dla don Juana rozmysłem, ale robiła to zanadto ociężale i bez jego zwinności. Bez względu na to, kim była znajdująca się przede mną osoba, sprawiała wrażenie młodszej od niego, ociężałej kobiety, która usiłuje naśladować powolne ruchy zręcznego, starszego mężczyzny. Wskutek tych rozważań wpadłem w panikę. Tuż obok mnie rozległo się głośne wołanie świerszcza. Bogate brzmienie jego głosu przykuło moją uwagę; nasunęło mi się porównanie z barytonem. Świerszcz cichł. Nagle moje ciało gwałtownie drgnęło. Ponownie przyjąłem postawę bojową, zwracając się twarzą w stronę, z której dobiegał głos świerszcza. Jego wołanie unosiło mnie z sobą; zacząłem się mu poddawać, nim zdałem sobie sprawę, że to tylko świerszczowe granie. Głos znów się zbliżył, przybierając straszliwie na sile. Zacząłem coraz głośniej wyśpiewywać pieśni pejotlowe. Głos świerszcza raptownie zamilkł. Poklepując się po udzie i pośladku, przytupywałem żwawo i z rozgorączkowaniem. Tuż obok mnie przemknął kształt, który nieomal mnie dotknął. Przypominał z wyglądu psa. Zdrętwiałem ze strachu. Niczego więcej – żadnych innych myśli lub odczuć – sobie nie przypominam. Poranna rosa przyniosła odświeżenie. Poczułem się lepiej. Czymkolwiek była owa zjawa – rozpłynęła się bez śladu. Była 548, kiedy don Juan ukazał się zza cicho otworzonych drzwi. Ziewając, przeciągnął się i spojrzał na mnie. Postąpił dwa kroki w moją stronę, nie przestając ziewać. Ujrzałem jego oczy spozierające spod półprzymkniętych powiek. Zerwałem się na równe nogi – byłem pewien, że ten ktoś lub coś przede mną to nie jest don Juan. Podniosłem z ziemi skalny odłamek o ostrych krawędziach. Znajdował się on tuż obok mej prawej ręki. Nie patrzyłem na niego, przyciskałem go tylko kciukiem do rozpostartych palców. Przyjąłem pozycję, której nauczył mnie don Juan. Poczułem, jak w mgnieniu oka wypełniła mnie osobliwa energia. Wówczas wydałem okrzyk i cisnąłem kamieniem w zjawę. Pomyślałem, że okrzyk był wspaniały. Nie zależało mi w owej chwili na życiu. Wydawało mi się, że potęga mego krzyku była przeraźliwa. Był to krzyk przeszywający i długotrwały; on w istocie kierował moim rzutem. Postać przede mną zachwiała się, wrzasnęła i powlokła się ponownie w zarośla, skręciwszy obok domu. Upłynęło wiele godzin, nim ochłonąłem. Nie potrafiłem już usiedzieć w miejscu, wciąż przestępowałem z nogi na nogę. Musiałem oddychać ustami, żeby zapewnić sobie dostateczną ilość powietrza. O 11 przed południem don Juan znów się pojawił. Chciałem już się poderwać, ale to był jego sposób poruszania się. Udał się prosto na swoje miejsce i usiadł na swój dobrze mi znany sposób. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się. To był don Juan! Podszedłem do niego i zamiast się rozgniewać, pocałowałem go w rękę. Byłem w tym momencie święcie przekonany, że to nie on zabawił się w aktora dążącego do dramatycznych efektów, tylko ktoś inny przybrał jego postać, chcąc mi zaszkodzić albo mnie zabić. Rozmowa zaczęła się od spekulacji na temat tego, kim była owa niewiasta, która rzekomo zabrała mą duszę. Następnie don Juan poprosił mnie o szczegółową relację z moich przeżyć. Opowiedziałem mu cały przebieg wydarzeń w sposób bardzo staranny. Śmiał się przez cały czas, jakby to były żarty. Kiedy skończyłem, powiedział: – Spisałeś się znakomicie. Wygrałeś bitwę o swoją duszę. Sprawa jest jednak poważniejsza, niż przypuszczałem. Wczoraj w nocy nie dałbym za twoje życie pięciu groszy. Na szczęście, czegoś w przeszłości się nauczyłeś. Gdyby nie to, że zdobyłeś trochę wprawy, byłbyś już martwy, bo kimkolwiek była osoba, którą widziałeś zeszłej nocy, chciała cię wykończyć. – Jak to się stało, don Juanie, że przyjęła ona twoją postać? – To bardzo proste. Ona jest diablero i ma dobrego pomocnika po drugiej stronie. Ale udawanie mnie nie poszło jej zbyt dobrze i nie dałeś się nabrać na jej sztuczki. – Czy pomocnik po drugiej stronie jest tym samym co sprzymierzeniec? – Nie, pomocnik to wspomożyciel diablero. Jest to duch żyjący po drugiej stronie świata, który pomaga diablero w wywoływaniu choroby i bólu. Pomaga mu także zabijać. – Czy diablero też może mieć sprzymierzeńca, don Juanie? – To właśnie diableros mają sprzymierzeńców, nim jednak zdołają ich oswoić, zwykle zapewniają sobie pomocników w wypełnianiu swych celów. – A ta kobieta, która przybrała twą postać, don Juanie? Czy ona ma tylko pomocnika, a nie sprzymierzeńca? – Nie wiem, czy ma, czy nie ma sprzymierzeńca. Niektórzy ludzie nie lubią mocy sprzymierzeńca i wolą pomocnika. Oswoić sprzymierzeńca nie jest łatwo. Łatwiej uzyskać pomocnika po drugiej stronie. – A czy myślisz, że ja mógłbym uzyskać pomocnika? – Żeby się o tym przekonać, musisz się jeszcze wiele nauczyć. Znaleźliśmy się znowu w punkcie wyjścia, prawie tak samo jak owego dnia, kiedy się zjawiłeś po raz pierwszy i poprosiłeś mnie, bym ci opowiedział o Mescalito, a ja musiałem odmówić, bo byś nie zrozumiał. Ta druga strona to świat diableros. Sądzę, że najlepiej byłoby ci opowiedzieć o moich własnych doznaniach, tak jak to uczynił mój dobroczyńca. Był to diablero i wojownik; w swym życiu skłamał się ku sile i gwałtowności świata. Ja jednak nie jestem ani jednym, ani drugim. Taka jest moja natura. Od samego początku oglądałeś mój świat. Co się tyczy pokazania ci świata mego dobroczyńcy, mogę cię jedynie doprowadzić do jego wrót, a decyzję będziesz musiał podjąć sam, tak jak wyłącznie o własnych siłach będziesz musiał dążyć do jego poznania