... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Co takiego stało się w jego życiu, co sprawiło, że żyje na ulicy, prawie jak kloszard? Być może była to straszna katastrofa samochodowa, w której zginęli wszyscy jego najbliżsi. Nie potrafię nawet wyobrazić sobie, co to mogło być. Kiedy mówił, wydawał się tak bardzo znużony, zmęczony wszystkim, nawet kiedy mówił o minionym szczęściu, o tych chwilach, z których powinien być bardzo dumny. Tak trudno to zrozumieć. Jednak życie, o którym opowiada, tak mało pasuje do człowieka, którego znam; nie potrafię wyobrazić sobie, by mógł tak żyć. A jego firma, MBI, która przenosi swoich pracowników z miejsca na miejsce, nie biorąc w ogóle pod uwagę ich rodzin: tak trudno to pojąć. Jak mógł do tego dopuścić? * * * Rozdział 6 Następnego ranka budzę się późno z uczuciem rześkości, gotowy do porannej przebieżki. Biegnę szybciej i ostrzej niż zwykle, nie czuję jednak wcale zmęczenia. Czuję się tak, jak gdybym naprawdę zrzucił z siebie przynajmniej dziesięć z moich czterdziestu dziewięciu lat. Przebiegając przez rue Charonne, zatrzymuję się i kupuję sobie croissanta, od wielu miesięcy nie robiłem nic podobnego. Zamierzam zjeść prawdziwe śniadanie. Kurczę, zaczynam zachowywać się jak rozpuszczone dziecko. Niewielka sumka potrafi zmienić mnie w prawdziwego bon vivanta. Napełniam miskę, przed myciem grzeję nawet trochę wody na kuchence. Mam prawie czyste rzeczy, wkładam je więc na siebie. Dżinsy są sztywne od farby, ale do tego już przywykłem. Kawa, w której maczam rogalik, jest po prostu pyszna. Wyciągam ukończone obrazy i rozstawiam je wokół siebie. Gapię się na nie. Staram się udawać, że jestem kimś innym, stać się własnym krytykiem. Żałuję teraz, że sprzedałem obraz przedstawiający plac Furstenberg, ale tysiąc pięćset franków to tysiąc pięćset franków. Wyciągam się na śpiworze i patrzę przez świetlik na błękitne niebo. Co pewien czas pojawia się i znika biała smuga chmurki. Tam w górze musi być dzisiaj dość wietrznie. Myślę o portrecie Mirabelle, o samej Mirabelle, o jej historii. Pamiętam teraz wszystko, co jej o sobie opowiedziałem. Zastanawiam się, czy powinienem opowiedzieć więcej. Zawsze mogę opuścić bardziej bolesne fragmenty, skupić się na ogólnikach, nie wchodząc w szczegóły. Nie jestem wcale pewien, czy chciałbym o tym mówić komukolwiek, nawet Mirabelle. Nie jestem też pewien, czy to potrafię. Zamknąłem to wszystko tak głęboko w sobie, myślę, że się tego,po prostu wstydzę, a przy tym te wspomnienia są tak bardzo bolesne. Jednocześnie czuję się nimi znudzony. To już skończone. Kończę rogalika i dopijam kawę. Myję filiżankę i garnuszek w misce z wodą, płuczę i wycieram. Chowam obrazy i śpiwór za belkowaniem. Nasłuchuję przez chwilę, wychodzę z pokoju, zamykam za sobą drzwi, odkładam klucz do skrytki i cicho zbiegam po schodach. Niewidzialność staje się stylem życia. Robię to wszystko prawie bez zastanowienia. Prawie nigdy nie zdarzało się, bym wychodził tak późno, chyba naprawdę się zepsułem, ale czuję się wspaniale. Nie widzę konieczności pośpiechu. Konsjerżka nie otworzyła jeszcze okiennic. Pomimo ostrego porannego biegu mam ochotę przejść się piechotą, a nie jechać autobusem. Dzień nie jest tak piękny, jak zdawał się rano. Po niebie płyną ciemne chmury, wiatr przybiera coraz bardziej na sile. Możliwe nawet, że będzie dziś padać. Sądzę jednak, że wystarczy światła, aby malować portret, nawet gdyby spadł deszcz. Przypomina mi to o żarówkach. Zachodzę do sklepu Monoprix i kupuję cztery bagnetowe, sześćdziesiąt watów, dwieście dwadzieścia woltów. Jak to we Francji, niezależnie od tego czy chodzi o chleb, czy o żarówki, trzeba zawsze podjąć dziesięć decyzji. Schodzę na bulwar po drugiej stronie Pont Sully, gdzie zwykle biegam. Idę wzdłuż rzeki, obserwując barki. Kiedy biegam, nie widzę zbyt wiele. Większość barek zakotwiczonych przy bulwarze nie jest już używana do transportu, mieszkają na nich ludzie. Kurczę, to brzmi jak sen, zamieszkać na barce w samym centrum Paryża. Przez rue SaintSulpice docieram do Marche SaintGermain, wewnątrz kupuję mały bukiecik margerytek za jedyne pięć franków. Mirabelle nie będzie mogła ich zobaczyć, ale poczuje ich zapach i dotyk. Zapach nie jest prawdę powiedziawszy zbyt piękny, ale wiem, że będą się jej podobać. Znowu próbuję się do niej podkraść. Nie mam ze sobą nic, co mogłoby zdradzić mnie brzęczeniem, na nogach mam adidasy. Odwraca się jednak, kiedy jestem od niej oddalony o jakiś metr. - Wcześnie dziś przyszedłeś, Jacques. Dzwony jeszcze nie biły, ale prawie skończyłam zajmować się ptakami. - Skąd wiedziałeś, że tu jestem, Mirabelle? Skąd wiedziałaś, że to ja, a nie ktoś inny? Trzyma w dłoniach brązowawego gołębia. Uśmiecha się do mnie. - No cóż, przede wszystkim poznałam po dźwiękach wydawanych przez gołębie, z ich zachowania, że ktoś się do mnie zbliża. Nie słyszałam jednak nic, a gołębie wydawały się podenerwowane, domyśliłam się więc, że ktoś próbuje się do mnie podkraść. Kto oprócz ciebie mógłby robić coś podobnego? Poczułam też nowy zapach, zapach świeżo ściętej trawy. Pachnie otwartą przestrzenią, sprawia, że przychodzą mi na myśl krowy i wakacje na wsi, cudowny zapach. Kończy karmić gołębia i jednym ruchem dłoni wyrzuca go w powietrze. - Jesteś wspaniała, Mirabelle. Niczego nie potrafię utrzymać przed tobą w tajemnicy. Proszę, to dla ciebie. Delikatnie pieści jeden z kwiatków. - I to moje ulubione marguerites, skąd wiedziałeś? Czy są żółte? Patrzy mi prosto w twarz, w kącikach jej oczu zbierają się łzy. Czuję się jednocześnie zadowolony i zakłopotany. - Nie mów mi, że potrafisz wyczuć kolor, Mirabelle. W to już nie uwierzę. Jeśli nadal będziesz się tak zachowywać, przestanę w ogóle wierzyć, że jesteś niewidoma. - Czyż nie byłoby to miłe? Proszę, Jacques, musisz być teraz szarmancki. Kiedy daje się damie kwiaty, należy ją również pocałować. Odwraca się ku mnie policzkiem i pochyla ku przodowi