... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

A jeszcze dalej Turcja. O co ci idzie? — Dużo jeszcze tego — zmieszany Griszka podrapał się za uchem. — To znaczy, że pół życia trzeba nam będzie jeszcze przewojować... A ja słyszałem, że Rostow leży nad morzem. Pomyślałem sobie: dojdziemy do Rostowa — i będzie koniec! Chłopcy się roześmieli. Griszka spojrzał na nich, poklepał się po biodrach i krzyknął: — Hej, chłopcy, długo jeszcze trzeba nam będzie wojować! Rozmowy urwały się. Od strony naszych rezerw cwałował drogą jakiś jeździec. Szebałow wyjechał mu na spotkanie kłusem. Armata na skrzydle grzmiała raz po raz. 307 — Pierwsza kompania do-o mnie! — zawołał przeciągle Sucharew podnosząc do góry i rozkładając obie ręce. W kilka godzin później z białych zasp podniosła się ukryta tyraliera. Nasz rozsypany oddział pod ogniem nieprzyjacielskim ruszył przeciw bateriom i karabinom maszynowym, spływając krwią i brnąc po kolana w śniegu. Było to ostateczne i decydujące uderzenie. W chwili gdy nasze przednie oddziały wdarły się na przedmieście, kula trafiła mnie w prawy bok. Zatoczyłem się i siadłem w miękkim, zdeptanym śniegu. „To nic — pomyślałem — to nic. Skoro nie straciłem przytomności, to znaczy, że nie jestem zabity... A jak nie jestem zabity, to znaczy, że będę żył". Czarne kropki migały gdzieś daleko przede mną. To nasza piechota. „To nic — pomyślałem podtrzymując się ręką za krzak i opierając głową o gałęzie. Niedługo przyjdą sanitariusze i zabiorą mnie". Na pobojowisku było już cicho, lecz na sąsiednim odcinku toczył się jeszcze bój. Dochodziły stamtąd głuche grzmoty, czasem strzelała w górę pojedyncza rakieta i ważyła się przez chwilę niby ognistożółta kometa. Strumyczki ciepłej krwi przesączyły się przez bluzę. „Ale co będzie, jeżeli sanitariusze nie przyjdą i ja umrę" — pomyślałem zamykając oczy. Duża czarna wrona usiadła na brudnym śniegu. Drobnymi kroczkami dreptała do kupy końskiego gnoju leżącego koło mnie. Nagle czujnym ruchem obróciła łebek, spojrzała na mnie zezem, po czym, machając skrzydłami, odleciała. Wiedziałem, że wrony nie boją się trupów. Kiedy umrę z upływu krwi, wrona znów przyleci i siądzie koło mnie bez trwogi. * Głowa mi słabła, chwiała się zwolna, jak gdyby z wyrzu- 308 •cm. Z prawego skrzydła coraz ciszej wybuchały zaspy śnieżne, wzbijane w górę pociskami i coraz częściej i jaskrawiej płonęły rakiety. Noc wysłała na zwiady tysiące gwiazd, abym raz jeszcze mógł się im przyjrzeć. I wysłała również jasny księżyc. Myślałem sobie: „Kiedyś był Czubuk i Cyganek, i Łasica. Nie ma ich już i mnie też nie będzie". Przypomniałem sobie, jak to kiedyś Cyganek rzekł do mnie: „Poszedłem szukać jasnego życia". „I spodziewasz się je znaleźć?" — zapytałem. Odpowiedział: »,Sam jeden na pewno bym nie znalazł, ale wszyscy razem powinniśmy znaleźć... Bo i chęć mamy wielką". — Tak, tak! Wszyscy razem — wyszeptałem, chwyciwszy się tej myśli. — Koniecznie wszyscy razem. Oczy mi się przymknęły. Milcząc myślałem długo o czymś niezapomnianym, ale bardzo, bardzo pięknym. — Borys! — usłyszałem obok siebie rwący się szept. Otworzyłem oczy. O krok ode mnie, obejmując mocno pień młodziutkiej brzozy, którą rozszczepił pocisk, siedział na ziemi Waśka Szmakow. Nie miał czapki. Jego oczy były utkwione w dal, tam gdzie skroś wilgotną mgłę gęstniejącego mroku jak złociste paciorki migotały światła dalekiej stacji. — Borys — dobiegł mnie jego szept — przecież zdobyliśmy. — Zdobyliśmy — odpowiedziałem po cichu. Jeszcze mocniej objął młodą złamaną brzózkę, spojrzał na mnie spokojnym, ostatnim uśmiechem i zwolna opuścił głowę na krzak, który lekko drgnął pod jej ciężarem. Błysnęło światełko... jedno, drugie. Zabrzmiała cicha, smętna nuta trąbki. Zbliżali się sanitariusze. 309 SCHRON NUMER CZTERY olka miał siedem lat, Niurka — osiem, a mały Waśka miał raptem sześć latek. : Kolka i Waśka byli sąsiadami. Domki podmiejskie, w których mieszkali, stały obok siebie. Chłopców dzielił tylko parkan, a w tym parkanie byia dziura. Przez tę dziurę sąsiedzi często się odwiedzali. Niurka mieszkała naprzeciwko. Z początku chłopcy nie zadawali się z Niurka. Po pierwsze dlatego, że jest dziewczynką. Po drugie, że tam, gdzie mieszka Niurka, jest bu- 310 da, a w budzie bardzo zły pies. Po trzecie, że i bez Niurki było im ze sobą wesoło. Ale w końcu zaprzyjaźnili się wszyscy troje, a jak to się stało, zaraz opowiem. Pewnego razu przyjechał z Moskwy do Waśki serdeczny jego przyjaciel Isajka Goldin. Isajka był rówieśnikiem Waśki. I był bardzo do niego podobny. Tylko troszeczkę tęższy i włosy miał czarniejsze. Poza tym miał strzelbę, która biła korkami, a Waśka takiej strzelby nie posiadał. Przyjechał zaś Isajka ze swoim ojcem, który akurat miał dzień wolny od pracy. Chłopcy postanowili zagrać w palanta. A w palanta, wiadoma rzecz, nie można grać we trzech, bezwarunkowo potrzebny jest czwarty. Poszli do Pawełka Fomina. Ale Pawełka bolał brzuch. Nie pozwolono mu wyjść z domu. Siedział strapiony, bo dopiero co wypił łyżkę rycyny. Co robić? Skąd wziąć czwartego? Waśka powiada do Kolki: — A może byśmy zawołali Niurkę? — Dobra — zgodził się Kolka. — Niurka ma długie nogi ¦i biega jak koza. Zgodził się też Isajka: — A ja — powiada Isajka — chociaż mam krótkie nogi, również biegam nienajgorzej. Bo Niurka nie robi podskoków, a ja robię