... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Mówię tylko, że muszę coś sprawdzić. Że powinniśmy pogadać kiedy indziej i gdzie indziej. Pogłębiły mu się zmarszczki na czole, policzki jeszcze bardziej się zapadły, a w jego oczach po raz pierwszy zagościł strach. Klinika przedłużonej opieki pielęgniarskiej Rosamundy Cleary w nowojorskim okręgu Dutchess była po prostu domem starców - luksusowym domem starców. Mieściła się w niskim, ceglanym budynku otoczonym kilkoma akrami lasu i, bez względu na nazwę, była ostatnią przystanią ludzi finansowo uprzywilejowanych i wymagających opieki, jakiej krewni i ukochani nie potrafili im zapewnić. Od dwunastu lat mieszkała tam Felicja Munroe, kobieta, która wraz ze swoim mężem Peterem zaopiekowała się młodym Nicholasem Brysonem po tragicznej śmierci jego rodziców. Nick bardzo ją kochał, lecz chociaż zawsze łączyły ich bardzo dobre i czułe stosunki, nigdy nie myślał o niej jak o matce. Gdy doszło do wypadku, był już duży i za dobrze pamiętał prawdziwą matkę. Dlatego Felicja Munroe była dla niego po prostu ciocią, lekko zdziecinniałą żoną wujka Pete'a, jednego z najlepszych przyjaciół ojca. Zatroszczyli się o niego, przyjęli go do swego domu, a nawet zapłacili za jego szkołę i college, za co był im niezmiernie wdzięczny. Peter Munore poznał George'a Brysona w klubie oficerskim w Bahrajnie. Pułkownik Bryson - wtedy jeszcze pułkownik - nadzorował budowę nowych koszar, a inżynier Munroe stawał do przetargu z ramienia jednej z międzynarodowych firm budowlanych. Zaprzyjaźnili się przy piwie - w Bahrajnie obowiązywał całkowity zakaz sprzedaży i konsumpcji alkoholu, dlatego w klubie piwo lało się strumieniami - ale kiedy doszło wreszcie do przetargu, pułkownik Bryson zarekomendował zwierzchnikom firmę konkurencyjną; szczerze powiedziawszy, nie miał wyboru, ponieważ firma Munroe'a oferowała znacznie gorsze warunki. Inżynier przyjął tę wiadomość bez urazy. Zaprosił Brysona na kielicha i oświadczył, że ma to gdzieś, ponieważ dzięki temu pieprzonemu krajowi zyskał coś cenniejszego niż pieniądze: prawdziwego przyjaciela. Dopiero później - jak się okazało, o wiele za późno - pułkownik Bryson dowiedział się, że nabito go w butelkę: firma, która wygrała przetarg, była po prostu nieuczciwa i próbowała naciąć wojsko na kilka milionów dolarów. Munroe nie przyjął przeprosin. - W tym fachu - odparł - korupcja to chleb powszedni. Gdybym chciał wygrać, też bym zełgał. To ja byłem naiwny, nie ty. Wydarzenie to przypieczętowało ich przyjaźń. Tylko czy aby na pewno? Czy nie kryło się za tym coś jeszcze? Czy Harry Dunne mówił prawdę? Mając niepodważalne dowody, że chciał go zabić agent CIA, Nick zaczynał w to wątpić. Bo jeśli Dunne maczał w tym palce, dlaczego miałby mu zaufać? Żałował, że nie przyjechał tu przed wyprawą na "Hiszpańska Armadę". Tak, powinien był przyjechać, porozmawiać z ciocią Felicją i dopiero potem rozważyć propozycję Dunne'a. Odwiedził ją dwukrotnie, raz sam, raz z Eleną, lecz od ostatniej wizyty upłynęło sporo lat. W uszach wciąż pobrzmiewały mu słowa, które Dunne wypowiedział w Blue Ridge Mountains, słowa, które odmieniły jego życie. Wiedział, że nigdy ich nie zapomni. " - Pozwól, że o coś cię spytam, Nick. Wierzysz, że to był wypadek? Miałeś wtedy piętnaście lat, byłeś wybitnym uczniem, znakomitym sportowcem, chlubą amerykański ej młodzieży. I nagle twoi rodzice giną. Przechodzisz pod opiekę ojca chrzestnego... - Wujka Pete'a... Pete'a Munroe. - Zgadza się, tak brzmiało jego przybrane nazwisko. Przybrane, nie prawdziwe. Wujek skutecznie zadbał o to, żebyś poszedł do tego, nie innego college'u, i żebyś podjął szereg decyzji, które oczywiście podjąłeś. A wszystko po to, żebyś trafił w ich łapy: do Dyrektoriatu". Ciocia Felicja siedziała przed telewizorem w przestronnej świetlicy wyłożonej perskimi dywanami i umeblowanej mahoniowymi antykami. Wraz z nią siedziało tam kilku innych pensjonariuszy. Jedni czytali, inni robili na drutach, jeszcze inni drzemali. Felicja z zapartym tchem oglądała turniej golfowy. - Ciociu - zaczął czule Nick. Popatrzyła na niego i przez chwilę zdawało się, że go poznaje. Ale tylko przez chwilę, gdyż zaraz potem wyraźnie zdziwiona zmarszczyła brwi